Postać Wojciecha Korfantego dla
mieszkańców Górnego Śląska jest bardzo ważna. A raczej powinna być. Ale to nie
zmienia faktu, że pamięć o nim nadal jest tu żywa. Chyba, że nie?
Postać ważna, ale w dyskusji ogólnopolskiej często pomijana. A jest o
czym rozmawiać i nie chodzi tu tylko o jego rolę na terenie Śląska. Korfantego
bez cienia wątpliwości można postawić obok Piłsudskiego, Dmowskiego oraz
Paderewskiego, czyli wszystkich tych, którym zawdzięczamy odzyskanie
niepodległości. Niestety pamięć o jego dokonaniach dla Polski została
zamieciona pod dywan. Do dyskursu publicznego chce go wrzucić z powrotem
Przemysław Wojcieszek – autor i reżyser spektaklu Korfanty. Hotel Brześć i inne piosenki., który od końca października jest wystawiany na deskach Teatru
Śląskiego w Katowicach.
Dwa światy
Na samym początku trzeba podkreślić, że nie jest to spektakl
biograficzny. Piszę o tym od razu, ponieważ sama tak o nim na początku
myślałam. Jest to bardziej przedstawienie myśli Korfantego i to, co z tym
zrobiliśmy przez 30 lat wolności. Dwa zupełnie różne światy, które stworzył w
swoim debiucie na deskach Teatru Śląskiego Przemysław Wojcieszek. Zanim zaczął planować
spektakl, nie wiedział o Korfantym nic. Czy wyszło mu to na dobre?
Piosenka dobra na wszystko?
Na scenie pojawiają się takie postacie jak przyjaciel Korfantego, Konstanty
Wolny, a także kontrowersyjny wojewoda śląski Michał Grażyński i Wacław
Biernacki, osławiony kat z Brześcia, gdzie więziono wrogów sanacji, a nawet
Józef Piłsudzki. Każdy z nich może być winny śmierci Korfantego. Kiedy
zaglądamy do świata współczesnego, widzimy wyłącznie degrengoladę
społeczeństwa. Konsumpcjonizm, patologię, a także biedę, która według
Korfantego miała zniknąć, a niestety, poczuła się jak u siebie i została.
Wojcieszek odszedł od standardowej formy spektaklu i swój sposób na
opowiedzenie historii znalazł w piosence, poprzez którą chce dotrzeć do
młodszej publiczności. To nie jest jednak musical, a rodzaj kabaretu, w którym
przewijają się takie gatunki muzyczne jak piosenka artystyczna, reggae, a nawet
hip-hop. Tematycznie, oprócz historii Korfantego oraz ludzi XXI wieku, mamy do
czynienia z impresjami autora na temat Górnego Śląska. Jeżeli zaś chodzi o ich
treść, która jest przecież podstawą spektaklu, to tylko zamierzenia były
ambitne.
Zamierzenia a rzeczywistość
Każda piosenka była trochę jak inna bajka, więc w efekcie trochę tego było
za dużo i brakowało jakiejś osi czasu, myśli przewodniej, która by nas przez
ten chaos przeprowadziła. Z jednej strony konsumpcjonizm, z drugiej bieda, a
dorzucili jeszcze Katalonię, bo to na obecną chwilę takie chwytliwe. Owszem,
piosenki były interesujące, z treścią, niektóre nawet z kategorii „wpadających
w ucho” (fraza „Kto, kto, kto, kto zabił Korfantego?” brzmi w mojej głowie do
dziś), ale niestety, brakowało im czegoś, co zamknęłoby to wszystko w jednolitą
całość.
Aktorom Teatru Śląskiego nic nie mogę zarzucić, bo wykonali naprawdę
dobrą robotę. Kiedy śpiewali, to z reguły nie było tam fałszu, a hip-hopowe
frazy nie sprawiały panom problemu. Szczególnie zwróciłam uwagę na dwóch aktorów
– Piotra Bułkę oraz Michała Surówkę, którzy wystąpili w roli swoich wrogów: Korfantego
oraz Piłsudzkiego. Na scenie widziałam ich po raz pierwszy i mam ogromną
nadzieję zobaczyć jeszcze raz, bo widać, że bardzo się przykładają do tego, co
robią.
Przedstawienie ma taką formę, że trudno powiedzieć „Polecam – idźcie, bo
dobre”. Najlepiej jak sami wybierzecie się do Teatru Śląskiego i zderzycie się
z tak rzadką formą spektaklu. Najlepiej samochodem, bo przecież 2 godziny na
podziemnym parkingu są za darmo. Zdążycie obejrzeć przedstawienie (1h10!), a nawet wpaść do KFC. O co mi teraz chodzi? Scena w
Galerii czeka.
Katarzyna Zych
katarzynazych7@gmail.com