Uwielbiam
przeglądać stare fotografie na których utrwalone są momenty z przeszłości.
Jednak jest coś, co lubię jeszcze bardziej – wspominać dzieciństwo. Wrócę dziś
do wybranych chwil z tamtych lat. Podejrzewam, że niejeden z Was przypomni
sobie swoje beztroskie lata.
–
Gibciej, bo nom cug ucieknie!
–
No leca już, czekejcie! – woła jak zwykle spóźniony Janek
Pędzimy ile sił w
nogach, żeby zdążyć przed odjazdem pociągu towarowego wypełnionego po brzegi
węglem, który tu u nas jest najcenniejszym skarbem. Jest! Udaje się wskoczyć na
jeden z ostatnich wagonów, więc rozsiadamy się i zaczynamy czuć się jak władcy
świata. Słońce parzy w plecy, próbujemy się schłodzić wodą, ale to nie pomaga.
–
Chopcy, kaj jadymy?
–
Jak to kaj?! Na stadion patrzeć
jak grają nasi!
Na szczęście to tylko
dwie stacje stąd, więc przeżyjemy ten upał. Sprawdzamy, czy mamy potrzebne
rzeczy: oranżada w szklanej butelce, czarny słonecznik i kapsle zdobyte w
paczkach z chipsami. Niczego więcej w tym momencie nam nie potrzeba. Nasza
stacja, zeskakujemy na małą polankę na którą za chwilę wybiegną zawodnicy, żeby
rozegrać mecz. Ławki już zajęte, więc rozkładamy się na małej górce. Żaden z
naszej szóstki nie narzeka na ten stan rzeczy, w końcu trafia nam się najlepsze
miejsce, by odpocząć i oglądać spotkanie. Ledwo piłkarze wyszli na środek
prowizorycznego boiska, a my już kończymy dłubać słonecznik i puszczamy ostatni
raz w obieg butelkę z oranżadą.
–
Skończyła się
–
No to na co czekosz! Leć po woda
na ogródki!
Nieodłączny rytuał
każdej soboty. Podróż pociągiem z węglem, by oglądać amatorskie spotkania
piłkarskie. Koniec zapasów żywnościowych, uzupełnianie ich i emocjonowanie się
losami meczu. Po zakończeniu piłkarskiego święta znów oczekujemy na przyjazd
pociągu i wracamy do domu.
–
A widziołś jak on podoł?!
–
Ja, a co tamtyn zagroł?!
Nie przestajemy
przekrzykiwać się nawzajem. Słońce już tak nie grzeje, ale teraz jest ono
niepotrzebne, bo po takich chwilach nie jest nam zimno. Na szczęście powtórka
już za tydzień.
***
–
Te, pódźcie już, bo dziołchy
czekają na boisku i godają, że bydą grać bez nos!
–
Nie panikuj! Poczekają!
Jak zwykle jesteśmy
spóźnieni, bo ktoś nie odrobił jeszcze zadania domowego. Gdy wreszcie zbieramy
się całą grupą, wyruszamy na boisko, gdzie czekają już dziewczyny.
–
Patrzcie chopcy, momy nowo guma!
Mogymy grać!
To była jedna z
najlepszych informacji. Dziewczyny zdobyły nową gumę do skakania, którą
wyciągnęły ze starych majtek. Szybko ustalamy składy i zaczynamy mistrzostwa.
Dwie osoby stoją z gumą założoną na kostki, a jedna skacze. Kolana. Uda.
Biodra. Pachy. I wreszcie najwyższe dwa poziomy, prawdziwe osiągnięcie i powód
do dumy. Guma już na wysokości karku. Tylko nieliczni skaczą tak wysoko. Wera
zawsze jest jedną z faworytek i nie zawodzi także tym razem. Guma już na
wysokości uszu! Nie udaje się pokonać tego poziomu, ale i tak już wygrywa. Nikt
z nas nie może się nawet
zbliżyć do jej wyniku. Dla większości z nas szczytem
marzeń jest wysokość pach, ale wtedy najczęściej występuje znienawidzona skucha
i zmiana zawodnika.
–
Te, jo już musza iść. Mama mnie
woło na kolacyjo – jeden z nas przerywa wielogodzinną zabawę i nas opuszcza.
To nas nie martwi, bo
przywiązujemy gumę z jednej strony do latarni i gramy dalej. I tak do upadłego.
Wreszcie nadchodzi moment podjęcia decyzji o zakończeniu gry. Na szczęście
jutro znów widzimy się na boisku.
***
–
Te, słyszeliście, że dzisioj je
turniej?
–
Jaki zaś turniej?
–
Kto najgibciej wleci na hołda!
Dwa razy nie trzeba
powtarzać. Ubieramy adidasy, krótkie spodenki i ruszamy naszą sześcioosobową
drużyną pierścienia, by zdobyć tytuł.
–
Jako je nagroda?
–
Ponoć mają dować pełno
kopalnioków!
Kopalnioki – jeden z
największych przysmaków. Jeszcze przed zawodami obiecujemy sobie, że
niezależnie od tego, kto wygra, dzielimy się po równo. Wszyscy składają
przysięgę i ruszamy. To już nie jest zwykły turniej, jakieś tam wyzwanie. To
już szansa na zdobycie kopalnioków.
Sędzia dzieli
zawodników na kilka grup, które będą biec po kolei. W pierwszym i drugim biegu
nie uczestniczy nikt z naszej paczki. Dopiero w trzeciej serii ruszamy z
Jankiem. Obaj kwalifikujemy się do kolejnej rundy. Niestety Kuba, Dawid, Adaś i
Mariusz odpadają. Z Jankiem udaje nam dotrzeć aż do finału.
–
Chopcy, docie rada!
–
Jaa! Musicie je zdobyć!
Doping kolegów
mobilizuje nas i ruszamy bardzo dobrze. Biegniemy obok siebie i wzajemnie się
wspieramy.
–
Dowej Janek, dowej!
–
Gibciej nie dom rady!
Na szczęście
przeciwnicy są daleko za nami, więc docieramy we dwójkę zdobywając pierwe
miejsca. To oznacza, że dziś będziemy świętować przez cały dzień. Po biegu
otrzymujemy upragnioną nagrodę i znikamy na długie godziny na boisko, gdzie
emocjonujemy się jeszcze porannymi zmaganiami. Najważniejsze jednak jest to, że
zajadamy się czarnymi bryłkami.
***
–
Mamo! Ciepnij woda!
–
Mamo! Ciepnij pusto flaszka!
–
Mamo! Ciepnij złoty!
Krzyczymy wszyscy po
kolei każdy pod swoim oknem. Piłka już czeka na środku boiska. Szybko biegniemy
do sklepu, żeby kupić oranżadę i zacząć grać.
–
Welujemy się – stwierdza Adaś
–
Kto z kim?
–
Jo i Janek
Janek wygrywa
pojedynek i rozpoczyna wybór swojego składu. Zespoły ustalone, zasady też, więc
gramy. Godzina 8:00!
–
Tomek!
–
Janek!
–
Mariusz!
Tak, to już godzina
13:00. Czas na obiad, ale wszyscy zgodnie krzyczymy z boiska, że przyjdziemy za
chwilę. Chwila przedłuża się do kilku godzin i pora iść na kolację. Umawiamy
się, że za dziesięć minut wracamy z butelkami pełnymi wody i jakimiś ciastkami.
Zgoda. Nie mija nawet pięć, a już jesteśmy gotowi do gry. Ktoś się przewraca i
krawi z łokcia, za chwilę inny ma uraz kolana. Nie przejmujemy się, przecież to
powód do dumy! Będzie blizna, więc trzeba się cieszyć! I gramy póki widać
piłkę, nie zważając na to, że wszyscy jesteśmy już brudni jak górnicy i
zakrwawieni jak bokserzy. Bo i jak mamy się tym przejmować, skoro za chwilę się
wykąpiemy i jutro zostaną tylko wspomnienia.
–
Kto strzeli, wygrywo!
–
Dobra!
Po tych słowach kończy
się jakakolwiek zabawa. To już wojna. Nie można przegrać i żyć z tym całą noc.
Trzeba być królem boiska.
Dobrze jest czasem powrócić
do tamtych chwil, w których jedynymi zmartwieniami było to, czy strzelimy
bramkę w trakcie najważniejszego meczu lub to, czy uda nam się skoczyć wyżej od
innych. Warto zatrzymać się na chwilę w tym pędzącym
świecie i wspomnieć te wspaniałe momenty sprzed lat. Może o którymś z
przyjaciół z tamtych dni już nie pamiętasz w tym codziennym natłoku spraw?
Zadzwoń, napisz do niego albo... zawołaj pod oknem i pośmiejcie się z Waszych
wielkich przygód.
Tomasz Pszonak
tomaszpszonak10@gmail.com
Zdjęcie: Sofia Vetriak