Najnowszy film Darrena
Aronosfkiego o tajemniczo brzmiącym tytule Mother!
wzbudził wiele kontrowersji wśród widzów i krytyków na całym świecie. Niektórzy
uznali go za jeden z najoryginalniejszych filmów, jakie kiedykolwiek widzieli,
natomiast inni nie pozostawili na nim suchej nitki.
Warto
zwrócić uwagę, że Darren Aronofosky to bez wątpienia twórca od zawsze
wzbudzający skrajne emocje. Jedni uważają go za artystę i geniusza, inni
twierdzą natomiast, że jest to pseudoartysta, który od przypadku do przypadku
stworzy film lepszy, aniżeli przeciętny. Jak na tle filmów takich jak Requiem dla Snu, Pi, czy Czarny Łabędź
prezentuje się Mother!?
Bez
wątpienia z wymienionych powyżej tytułów najnowsza produkcja Aronofskiego
najbardziej przypomina mi właśnie Czarnego
Łabędzia. Filmy te łączy tematyka obsesji w dążeniu do perfekcji i
zagubiona w rzeczywistości oraz swoim własnym życiu główna bohaterka, która
otoczona jest nachalnym i momentami wręcz despotycznym towarzystwem. Wizualnie
także odnajdziemy tu wiele podobieństw, gdyż za zdjęcia w obu przypadkach
odpowiada stały współpracownik reżysera, Matthew Libatique. Tutaj jednak
podobieństwa powoli się kończą, gdyż Mother!
to w moim odczuciu film odważniejszy oraz bardziej intymny, aniżeli Czarny Łabędź.
O
ile w przypadku poprzednich dzieł Aronofskiego mieliśmy do czynienia z
wieloznacznością i metaforyką opowiadanych historii, o tyle w tamtych filmach
dało się stosunkowo łatwo opowiedzieć, o czym są i jak przebiega w nich akcja.
W przypadku Mother! sytuacja ma się
zgoła inaczej. Początkowo reżyser pobieżnie zarysowuje historię o małżeństwie,
które remontuje swój wymarzony dom na odludziu. Nagle odwiedza ich tajemniczy
mężczyzna z olbrzymim entuzjazmem przyjęty przez męża głównej bohaterki. Po tym
wszystkim Aronofsky nie pozostawia już jednak miejsca na dosłowność. Nie nazywa
on swoich bohaterów, nie określa miejsca ani czasu akcji, a nawet przez moment nie
próbuje znaleźć dla swoich metafor bardziej dosłownego odzwierciedlenia i rzuca
widzów w wir historii, która wydaje się całkowicie nierealna i szalona. I w
momencie, gdy grana przez Jennifer Lawrence główna bohaterka przechadza się po
swoim domu, w którym dzieją się niewytłumaczalne rzeczy, Aronofsky tak naprawdę
film przestaje tworzyć film. Oglądając Mother!,
miałem wrażenie, jakby każda kolejna sytuacja była następną strofą wiersza,
który albo nas oczaruje, albo zupełnie do nas nie trafi. Wydaje mi się, że
właśnie w tym tkwi potęga tego filmu – ma on prowokować do przemyśleń,
interpretacji i wzbudzić w widzach emocje. Podobnie jak w poezji nie chodzi
tutaj natomiast o dosłowną, realistyczną warstwę, a o poruszenie odbiorcy.
Warto zwrócić uwagę, że film ten, wbrew wszelkim zapowiedziom, nawet przez
moment nie jest straszny w potocznym tego słowa znaczeniu. Być może właśnie ze
względu na nieodpowiednią reklamę i zwiastuny, które reklamowały domniemany
horror, film, który trafił do kin, rozczarował tak wiele osób.
Aronofsky,
podobnie jak w swoich poprzednich filmach, zatrudnia aktorów, którzy świetnie
wpisują się w przyjętą przez niego konwencję. I choć Jennifer Lawrence nie
zaskakuje tutaj niczym nowym, gdyż powoli jej emploi stają się rozhisteryzowane
i zapłakane bohaterki, to jednak potrafi udźwignąć cały film na swoich barkach.
I można powiedzieć, że robi to niemalże dosłownie, gdyż przez sporą część filmu
kamera spoczywa niemalże na jej ramieniu, pokazując całą historię tylko i
wyłącznie z jej perspektywy. Javier Bardem również robi wrażenie w roli nie do
końca poznanego i zapatrzonego w siebie męża, natomiast świetny duet Michelle
Pfeiffer i Eda Harrisa doskonale zapełnia drugi plan.
Jak
wspomniałem już wcześniej, estetyką film najbardziej przypomina mi Czarnego Łabędzia, ponieważ Matthew
Libatique decyduje się poprowadzić tutaj kamerę w niemalże identyczny, ciągle
robiący wrażenie bardzo intymnego i oryginalnego, sposób. Do podobnego
skojarzenia prowadzić może też mnogość scen skupiających się na motywie krwi,
ciele głównej bohaterki i dziwnych elementach otoczenia, jak np. krwawiąca
podłoga. Mimo to umieszczenie akcji w zupełnie innym miejscu oraz zupełne
oderwanie się od rzeczywistości sprawiają, że Mother! to film na wskroś oryginalny i wyszukiwanie podobieństw
jest w tym przypadku uzasadnione jedynie osobą tego samego twórcy.
Wydaje
mi się, że największą pochwałą dla najnowszego filmu Darrena Aronofskiego może
być fakt, że utkwił on w mojej głowie na bardzo długo po seansie. Właściwie do
dziś niemalże co chwila przypominam sobie kolejne sceny tego dzieła, staram się
znaleźć nowe interpretacje całości i mam wrażenie, że wrócę do tego filmu
jeszcze kilka razy. Niezaprzeczalny wydaje się jednak fakt, że to, co dla
jednych w Mother! może być największą
zaletą, czyli zupełny brak dosłowności, szarżowanie reżysera i próba wywołania
kontrowersji, dla drugich może być wadą, która uniemożliwi obejrzenie tego
filmu. Nie da się chyba jednak zaprzeczyć stwierdzeniu, że opowiadana historia
lub jej brak to bardzo osobiste, w pełni autorskie dzieło amerykańskiego reżysera.
Mother! to dzieło, które polecam zobaczyć każdemu, gdyż może naprawdę uderzyć
w Wasze uczucia i zmusić Was do wielu przemyśleń.
Ocena:
8+/10
Patryk
Godula
zdjęcie: Oliwia Bogdan oraz kadr z www.youtube.com