Od pewnego czasu toczy się batalia pomiędzy
rodzicami o to, czy szczepienia faktycznie chronią dzieci przed chorobami czy
też wręcz przeciwnie – przynoszą więcej szkody niż pożytku. Jako biotechnolog,
który posiada pewną wiedzę na temat produkcji i działania szczepionek jestem
oczywiście ich zwolenniczką, jednakże postanowiłam poszukać jakichkolwiek
rzetelnych informacji, które przemawiają przeciwko ich użytkowaniu.
Na początek dobrze byłoby przybliżyć to, czym
szczepionki w ogóle są i jak one działają.
Są to preparaty
biologiczne, w których skład wchodzą:
1. 1. Antygeny
drobnoustrojów – jest to najważniejszy składnik. Antygen to taka substancja,
która powoduje powstanie przeciwciał w organizmie. W zależności od tego, z
jakim rodzajem szczepionki mamy do czynienia, rozróżniamy szczepionki żywe
(takie, które zawierają żywe drobnoustroje, mogące namnażać się w organizmie,
lecz nie wywołują one choroby) lub martwe (zawierające całe, ale zabite drobnoustroje
bądź tylko ich fragmenty);
2. 2. Zawiesina
– woda, sól fizjologiczna, białka. Są to substancje, które sprawiają, że
preparat jest bardziej stabilny. Jest to bardzo istotne, ponieważ różne
czynniki zewnętrzne, np. wyższa temperatura mogą zmienić skład szczepionki;
3. 3. Konserwanty
(najczęściej tiomersal, czyli etylortęć) – jak sama nazwa wskazuje konserwują,
czyli chronią szczepionkę przed zanieczyszczeniem innych mikroorganizmów;
4. 4. Adiuwenty
– związki, dzięki którym immunogeniczność szczepionki jest mocniejsza. Przyspieszają
one reakcje układu odpornościowego.
Człowiek posiada
dwa rodzaje odporności: nieswoistą, którą nabiera już w dniu przyjścia na świat
i swoistą, czyli nabytą pod wpływem choroby czy właśnie szczepienia. Chodzi
więc o to, że pacjent musi mieć kontakt z czynnikiem chorobotwórczym, dzięki
czemu organizm „zapamiętuje” delikwenta, z którym miał do czynienia i jest w
stanie lepiej bronić się poprzez wytworzenie większej ilości przeciwciał, które
odpowiedzialne są za zwalczanie patogenów.
Aby przedstawić
to bardziej obrazowo, dziennikarka Izabela Filc-Redlińska, która napisała
książkę dotyczącą szczepionek, porównała ich działanie do treningu militarnego.
Organizm ludzki nie znajduje się podczas realnego stanu wojny (infekcji) i nie
ma do czynienia z prawdziwym wrogiem (zarazkami), a jedynie z laboratoryjnie
zmodyfikowanymi patogenami. To wystarczy, aby system odpornościowy zareagował
tak jak podczas prawdziwej choroby – wytworzył przeciwciała, zwalczające
nieprzyjaciela. Mało tego, produkowane są specjalne komórki pamięci, które
zapamiętują manewry systemu immunologicznego i w razie prawdziwego nalotu
wroga, wykorzystują swoją wiedzę i umiejętności zdobyte na takim treningu.
Gdybyśmy mieli jednak do czynienia z organizmem nieuodpornionym przebywającym chorobę
po raz pierwszy, wtedy na samym początku batalii organizm nie ma pojęcia jak
się bronić – robi to z mniejszą skutecznością. Dopiero po pewnym czasie (kilku
dniach lub nawet tygodniach) produkowane są komórki pamięci tworzące
przeciwciała, które skutecznie i z większą precyzją bombardują wroga.
Jak to się zaczęło?
Skoro tyle wiemy
na temat tego jak działają szczepionki i jak wpływają one na układ
odpornościowy, to dlaczego nagle pojawiły się jakiekolwiek wątpliwości
dotyczące ich skuteczności? Cała historia zaczęła się w 1998 roku, kiedy w
medycznym czasopiśmie naukowym „The Lancet” dr Andrew Wakefield opublikował
artykuł, w którym przedstawił swoje obserwacje dotyczące związku między
szczepionką MMR (trójskładnikowa szczepionka przeciwko odrze, śwince i
różyczce) a autyzmem i chorobą jelit u dzieci, które zostały zaszczepione. Dr
Wakefield opowiedział, że został poinformowany przez rodziców wielu dzieci o
nadzwyczajnych przypadkach medycznych. Dzieci do momentu szczepień rozwijały
się prawidłowo, jednakże po tym minizabiegu zaobserwowano u pacjentów regresję
w rozwoju oraz problemy z układem pokarmowym. Lekarz wysnuł więc hipotezę,
jakoby szczepionki powodowały wyżej wspomniane problemy zdrowotne. Podkreślił
on w późniejszym wywiadzie, że jego praca została błędnie zrozumiana. Przede
wszystkim nie potraktowano jej jako hipotezy, którą należałoby dogłębnie
zbadać. Ta sprawa jest co prawda o wiele bardziej skomplikowana, jednakże cała
sytuacja skończyła się wycofaniem artykułu z czasopisma.
Toksyczny Tiomersal
Do tej pory
trwają badania, czy w szczepieniach może być jakiś składnik, który faktycznie
negatywnie wpływa na zdrowie dzieci. Na tapet wzięto tiomersal, czyli
etylortęć. Wiadomo, że rtęć jest bardzo szkodliwa dla organizmu, więc czemu w
preparacie, który powinien ratować życie znajduje się trucizna? Otóż wielu
ludzi panikuje po tym jak usłyszy słowo rtęć. Tiomersal, mimo że posiada w
sobie ten pierwiastek, rtęcią po prostu nie jest (soli kuchennej nie nazywamy
chlorem, mimo iż to chlorek sodu). Przejrzałam tonę artykułów dotyczących badań
nad szkodliwością tiomersalu i dane, które można z nich wyciągnąć są przeróżne.
Jedni naukowcy w myśl Paracelsusa mówią, że wszystko jest trucizną i nic nie
jest trucizną oraz uważają, że minimalna ilość tiomersalu nie jest szkodliwa. W
2015 roku wydano artykuł dotyczący aktualnego stanu wiedzy na jego temat w szczepionkach. Autorki rzetelnie
przeanalizowały dostępne badania nad tym związkiem i są przekonane, że nie jest
on przyczyną zachorowań na autyzm. Inni zaś są stuprocentowo przekonani o
bezwzględnej toksyczności tego związku. Wykazano bowiem, że po podaniu
szczepionki niemowlęciu, wzrasta poziom rtęci we krwi i utrzymuje się w niej
przez kilka dni. Następnie przemieszcza się do takich organów jak wątroba czy nerki
i jest w nich akumulowana. Po przeprowadzonych badaniach mających na celu
sprawdzić poziom rtęci w małpich mózgach, którym podano szczepionkę z
tiomersalem (dokonał tego zespół profesora Thomasa Burbachera), dowiedziono, że
rtęć akumulowana jest nawet w tych organach i utrzymuje się tam przez wiele
miesięcy. Jaka jest prawda, skoro jedni naukowcy twierdzą tak, a drudzy
inaczej? Tego nie wie nikt. Jednakże po ogólnoświatowej panice związanej z
tiomersalem, zaczęto go powoli wycofywać z użycia. Nie dlatego, że są konkretne
dowody przemawiające za jego toksycznością, a właśnie ze względów reakcji
społeczeństwa. Zastanawia mnie tylko fakt, że szczepionki MMR nie posiadają w
sobie etylortęci, ponieważ są to szczepionki żywe (tiomersal zabiłby wszystkie
żywe mikroorganizmy), a właśnie takie badał dr Wakefield.
Na świecie żyją
miliardy ludzi będących okazami zdrowia. Są też i tacy, którzy mimo szczepień
cierpią na różne dolegliwości. Należy pamiętać, że każda ingerencja w organizm
ludzki może faktycznie doprowadzić do jakiegoś zaburzenia. Jest to ryzyko na
jakie każdy się godzi. W ulotkach zwykłych leków przeciwbólowych, które są
przecież ogólnodostępne i często spożywane również znajduje się podpunkt
„możliwe działania niepożądane”. Tak samo jest w przypadku szczepionek.
Nie można
powiedzieć, że szczepionki to demoniczny wynalazek. Czy wyobrażamy sobie podróż
do tropików bez szczepień przeciwko malarii lub innym podobnym chorobom? Jak
poradzilibyśmy sobie, gdyby nagle wybuchła epidemia odry, skoro wiadomo, że dorosłe
osoby gorzej przechodzą te choroby? Strach rodziców przed chorobą dziecka jest
zrozumiały, ale czy tak naprawdę nieszczepienie ich nie jest większym
zagrożeniem?
Katarzyna Zofińska
k.zofinska@gmail.com
Źródła::
1. Dr N. Med. Dorota Sienkiewicz: Bezpieczne Szczepienia Vademecum Pielęgniarki i Położnej,
2013, 131-140;
2. Izabela Flic-Redlińska: Szczepionki. Nie daj się zwariować;
3. AutismMediaChannel — Il Dr
Andrew Wakefield answers/risponde ;
4. Burbacher i in., Comparison of
blood and brain mercury levels in infant monkeys exposed to methylmercury or
vaccines containing thimerosal. Environ Health Perspect, 2005,
113:1015-1021.
5. Aleksandra Gołoś, Anna Lutyńska: Tiomersal w szczepionkach – aktualny stan
wiedzy, Przegląd Epidemiologiczny, 2015; 69: 157 - 161