Przyznaj się przed
samym sobą, jak zachowujesz się w wigilię dnia, w którym drzwi sklepowe nie
otworzą się przed tobą niczym Sezam.
Przedwigilijny
czwartek, przedsylwestrowa sobota, czy piątek poprzedzający dzień Trzech Króli.
To samo tyczy się kolejnych świąt oznaczonych kolorem czerwonym w kalendarzu. Na ulicach chaos. W olbrzymich supermarketach
toczą się walki o miejsca w stumetrowej kolejce sylwetek. Człowiek na
człowieku. A człowiek człowiekowi wrogiem. Nic nie wiadomo o końcu świata,
nawrocie epidemii cholery, czy wystrzeleniu rakiety batalistycznej przez Kim Dzong
Una. Dlaczego więc przedstawiciele gatunku homo
sapiens zachowują się pośród wciąż nowej dla polskiej społeczności,
wszechogarniającej kultury zachodniej, jak walczący o przetrwanie
neandertalczycy?
Stolica
województwa czy małe miasteczko w niepozornym powiecie, w których żyją
indywidualności, choć większość z nich z genem spożywczego zakupoholizmu. Najnowsza
choroba cywilizacyjna XXI wieku. Kupujemy, kupujemy, kupujemy, ze wzmożoną
aktywnością szczególnie przed okolicznościowym świętem, kiedy jedyny ruch w
super, hiper, mega dużych marketach stanowią światła na fotokomórkę. Wszystko z
obawy przed nieoczekiwanym brakiem. To mechanizm obronny, zaślepienie wciąż żywym
obrazem widma komunizmu. Może zdajemy sobie z tego sprawę, a może i nie. Jedno
jest pewne, wciąż kupujemy, kupujemy, kupujemy. By później nasze zasiłkowe bądź
zarobione na ośmiogodzinnej zmianie pieniądze zutylizować pośród miliona
produktów z naroślą, przedstawiającą nową, prymitywną formę życia.
Z
nadzieją, że nasze życie stanie się lepsze, kiedy otwierając lodówkę, nie
będziemy w stanie zobaczyć szklanych półek oddzielających zapchaną przestrzeń dwumetrowego prostopadłościanu, kupujmy więc
dalej…
Daria
Kałwa
dariakalwa@gmail.com