Przejdź do głównej zawartości

Nastolatka jako ostatni promyk radości – obraz Anny Frank w spektaklu Teatru Nowego w Zabrzu


Temat Holokaustu, zagłady Żydów w czasie II wojny światowej, prześladowania, ale także ratowania i ukrywania ich jest w naszej pamięci nieustannie odświeżany przez nauczycieli, polityków, a ostatnio nawet prezydenta, który ustanowił 24 marca Narodowym Dniem Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Teatr Nowy w Zabrzu, być może przypadkiem, zgrał się w czasie z tym nowym świętem, bo kilka dni wcześniej, 17 i 18 marca, odbyła się premiera spektaklu Dziennik Anny Frank Erika-Emmanuela Schmitta w reżyserii Krzysztofa Prusa na podstawie wspomnień młodej Żydówki, o której pewnie wielu z nas nieraz słyszało.

Anne Frank, urodzona w 1929 r., pisała dziennik w latach 1942–1944, a więc zaczynała, mając 13 lat. Niby niewiele, ale przecież wojna sprawia, że dzieci, nastolatki dorastają szybciej. W samych wspomnieniach dziewczynka ukazuje się nam jako ciekawa świata, pragnąca przekazać wszystko, co widzi; przyszła pisarka, która musi zderzyć się z okrutną rzeczywistością 9 lipca 1942 r. Był to dzień kiedy rodzina Franków ukryła się w oficynie, która zresztą użyczyła swej nazwy podtytułowi dziennika i kiedy codzienność zaczęła się mieszać z donosami o działaniach Gestapo.


Teatr nie tylko na scenie
Zabrzański teatr postanowił przenieść widza do czasów, w których żyła rodzina Franków. Jeszcze czekając na wpuszczenie na widownię, spotkałam Jarosława Karpuka z zawieszoną na szyi kartką z napisem „Anna i Margot Frank”. Nietrudno było się domyślić, że aktor wcielił się już w rolę ojca Anny, Ottona. Chcąc wejść na widownię, musiałam najpierw przejść przez zaaranżowaną przestrzeń kulis, w których było ciemno, a delikatne światło pochodziło jedynie z punktowych lamp i świec, zwracających uwagę na niemieckie napisy, znaki ostrzegawcze, fotografie i grafiki. Po pokonaniu tego labiryntu powitał mnie głos Hitlera dochodzący z głośników. Spektakl grany był na scenie kameralnej, co w przypadku Teatru Nowego oznacza po prostu składane krzesła poustawiane na praktykablach po dwóch stronach sceny. Większa widownia była przesłonięta płachtą, a naprzeciwko sceny, na tylnej ścianie sali wyświetlano projekcje.

Całość spektaklu utrzymano w konwencji odkrywania wspomnień głównej bohaterki wraz z jej ojcem, czytającym dziennik. Otto funkcjonował na scenie w dwóch odsłonach – w czasie wojny i po jej zakończeniu. O tym, w którym momencie się znajdujemy, informowało nas oświetlenie skupiane na odpowiedniej części scenografii – „klatce” przedstawiającej oficynę lub na biurku z czasów późniejszych.



Odpowiedzialna rola dla debiutantki
Rolę Anny przydzielono dwóm aktorkom wyłonionym z castingu – Julii Kuzber oraz Annie Nowak – ja widziałam spektakl z tą pierwszą, i muszę przyznać, że jej debiut zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Widać było, że aktorzy, którzy wspierali nowicjuszkę, dobrze się rozumieli, tworząc niezwykle zgrany zespół.

Julia Kuzber miała następujące zadanie: stworzyć autentyczny obraz nastolatki, która pragnie pozostać sobą mimo tudności i okrucieństwa, jakie wyłania się z opowieści o tym, co się dzieje poza oficyną. Z pomocą przychodzi jej dziennik, a właściwie „Kitty”, do której się bezpośrednio zwraca, pisząc.

Spektakl był przedstawieniem codzienności mieszkających razem Żydów, którzy zebrani w niewielkiej przestrzeni musieli nauczyć się ze sobą żyć, tolerować (lub nie) swoje przywary, dzielić się i starać się jakoś dogadać. Anna, krnąbrna i żywa dziewczynka, to ostatni bastion normalności, swego rodzaju spoiwo, dzięki któremu mieszkańcy oficyny mogą odreagować, kłócąc się o przyziemne sprawy, śmiejąc się do rozpuku i starając się jakoś żyć, wypełnieni nadzieją na to, że wkrótce przyjdzie wybawienie – koniec wojny, interwencja aliantów.


Śmiech na sali (?)
Podczas samego przedstawienia na sali wielokrotnie wybuchał… śmiech. Zapytacie być może, jak to możliwe, że historia – bądź co bądź – z brakiem happy endu, o prześladowaniu Żydów i okrucieństwach wojny może być zabawna. A jednak – obecne na widowni dzieci, ale i towarzyszący im dorośli, reagowali żywo na humor sytuacyjny, a przede wszystkim potyczki słowne Anny i pani van Daan (Danuta Lewandowska). Ja miałam z tym pewien problem. Sam początek, jeszcze przed przestawieniem, wprawił mnie w dość specyficzny nastrój. Ta ciemność, okrzyki „Achtung!” z każdej strony, Hitler…  To wszystko sprawiło, że wcale nie było mi do śmiechu. Potem, po pewnym przemyśleniu sprawy przyszło mi na myśl wytłumaczenie tego wszystkiego, ale o tym później. Abstrahując od mojego wyjaśnienia, obawiam się jednego – że dzieci, które śmieszył nocnik pani van Daan, wróciły następnego dnia do szkoły i oznajmiły z uśmiechem: „wczoraj byłam na Dzienniku Anny Frank w teatrze; ale były jaja!”. Tylko tutaj widać chyba potrzebę rozmowy z rodzicami, opiekunami, przedstawienia całej historii dla lepszego zrozumienia.

Klamrą zamykającą spektakl, o takim samym wydźwięku jak jego poprzedzenie, było kontrastowe połączenie sceny tańca z radości po wkroczeniu wojsk alianckich do Francji z odczytywaniem po kolei dat śmierci poszczególnych bohaterów wraz z jej powodem.

To jak z tą moją koncepcją?
Wyszłam zachwycona spektaklem, ale wręcz zniesmaczona śmiechem publiczności. Ja naprawdę nie potrafiłam się tam śmiać. Jednak tak jak już wspomniałam wcześniej, dopiero później przyszła mi do głowy pewna refleksja. Jesteśmy bombardowani tragicznymi obrazami wojny, na przykład zdjęciami z Auschwitz czy innych obozów zagłady. Słyszymy o nieludzkim traktowaniu, o mordzie, torturach, śmierci. To wszystko prawda i nie należy o tym zapominać – i tę funkcję pełnił początek i koniec spektaklu. Zapominamy jednak, że ci wszyscy ukrywający się ludzie mieli jakąś codzienność. Dzieci, zmuszane do i tak zbyt szybkiego dorastania, przecież inaczej patrzyły na świat, nie wszystko rozumiejąc, a o części rzeczy zatajanych przez rodziców po prostu nie wiedząc. Oni wszyscy żyli z dnia na dzień; oczywiście, towarzyszył im ból, czy zwyczajne niedogodności, ale przecież w każdym z nich była tęsknota za normalnością, za śmiechem! I tak świat widziany oczami dziecka czy nastolatki – Anny Frank, skupiał się na tych nielicznych szczęśliwych momentach, podkreślając, by nigdy nie zapomnieć, jak to jest się śmiać – na głos, beztrosko jak dziecko. Sądzę, że mimo wszystko ten śmiech widowni był potrzebny, jednak musiały zostać spełnione następujące warunki: należało wprowadzić się w odpowiedni nastrój przed spektaklem i uważnie wysłuchać do samego końca, by USŁYSZEĆ, a nie tylko słyszeć daty śmierci tych ludzi, przecież tak bliskich nam dzięki przedstawieniu. Ten śmiech miał podkreślić tragizm. Pokazał też, że wojna to okrutna machina, która zabiera wszystko, co dobre, co niewinne. Ale niech taki obraz bohaterów – potrafiących cieszyć się w najgorszych okolicznościach, zostanie nam w pamięci. Bo chyba takimi chcieliby być zapamiętani.

Źródła:
  1. Anne Frank: Dziennik (oficyna). Wydawnictwo Znak. Kraków 2015

Marta Szybiak
martamszybiak@gmail.com
Zdjęcia: Maciej Mikulski

Popularne posty z tego bloga

Jakże łatwo wpaść w hedonistyczny młyn

Dzisiejszy świat pędzi z dnia na dzień coraz bardziej, a my nie potrafimy zatrzymać tego procesu. Gonimy za realizacją coraz wyżej stawianych poprzeczek, chcąc spełnić swoje wymagania lub te, które zostały narzucone nam przez najbliższe otoczenie. Pniemy się po drabinie osiągnięć, która przecież nie ma końca. Czasem warto zadać sobie pytanie, ile to wszystko jest tak naprawdę warte? Praca zajmuje nam mnóstwo czasu. W końcu jest źródłem dochodu, ale także drogą do realizacji marzeń czy pogłębiania relacji międzyludzkich. Czy istnieje złoty środek, który pozwoli nam się w niej realizować, a jednocześnie nie zaniedbywać innych ważnych aspektów naszego życia? Znaczenie wykształcenia i pracy w życiu młodych dorosłych Zainteresowana tematem znaczenia pracy w życiu młodych mieszkańców naszego kraju przeprowadziłam ankietę dla ludzi w przedziale wiekowym 18–35 lat. Wzięło w niej udział 80 osób, z czego najchętniej wypełniali ją 20– oraz 21–latkowie (42,5%). Jeśli chodzi o wy

Obejrzyjmy Aspergera

W wielu znanych produkcjach filmowych i telewizyjnych występuje charakterystyczny bohater – niechętny kontaktom towarzyskim, zachowujący się rutynowo, ale i mający genialny umysł. Aby stworzyć intrygującego bohatera, reżyserzy wybierają cechy przypisane chorobie, która zwie się zespołem Aspergera. Zespół Aspergera nazywany jest najłagodniejszą odmianą autyzmu. To zaburzenie rozwoju o podłożu neurologicznym, którego przyczyny jeszcze nie są w pełni znane, jednak może być ich wiele. Osoby cierpiące na tę chorobę znajdują się w normie intelektualnej, choć zazwyczaj są też dodatkowo utalentowane. Zespół Aspergera mają częściej mężczyźni niż kobiety, i zobaczymy również tę zależność w wymienionych niżej produkcjach. Wielu bohaterów w filmach czy serialach ma jedynie cechy podobne do Aspergera, choć zdarzają się również zdiagnozowani aspergerowcy. Pomaga to w kreacji postaci, która swoją osobą zainteresuje publiczność. W artykule przytoczę jedynie cechy bohaterów, które wiążą się z

„Pan mąż” i „szanowny artysta” w jednej osobie

Marek Grechuta nie od dziś jest dla mnie synonimem fenomenalnej dykcji. Zachęcam do podważenia mojej tezy – zapewniam, że wybitny krakowski artysta nadal pozostanie niedoścignionym mistrzem w swym fachu. Gdy daję ponieść się jego twórczości, w uszach dzwoni mi każda głoska, a on nad wyraz precyzyjnie nadaje kolor przyrodzie i miłości, oplata je czule ramionami, powierzając poświęcone im teksty opiece ciepłej barwy głosu.  Uznawany za najważniejszego przedstawiciela polskiej poezji śpiewanej, Marek Grechuta odszedł 9 października 2006 roku. W pamięci słuchaczy pozostał między innymi jako członek formacji Anawa czy Grupy WIEM. Stworzył nieśmiertelne utwory takie jak Dni, których nie znamy , Korowód (mający już stałe miejsce w Topie Wszech Czasów radia Trójka), czy Ocalić od zapomnienia z tekstem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Jest jeszcze co najmniej jeden wyjątkowy utwór, przy którym warto się zatrzymać. Chodzi mianowicie o I Ty, tylko Ty będziesz moją panią – czy kiedykolwiek