Oparta na faktach historia
politycznego skandalu na światową skalę; dwie nominacje do Oscara, sześć
nominacji do Złotych Globów; w rolach głównych – Meryl Streep i Tom Hanks; muzyka
– John Williams. W dodatku całość wyreżyserował Steven Spielberg… Czy to mogło
się nie udać? A może znane nazwiska w obsadzie to jeszcze nie wszystko?
W jednej z pierwszych scen filmu
amerykański sekretarz obrony, Robert McNamara, dyskutuje na pokładzie samolotu
ze swoimi doradcami. Przedmiotem rozmowy jest sytuacja w Wietnamie; jest rok
1966, końca wojny nie widać, a położenie wojsk amerykańskich wcale się nie
poprawia i McNamara dobrze o tym wie. W kolejnej scenie polityk opuszcza
samolot i podczas szybkiej konferencji prasowej na płycie lotniska zapewnia
dziennikarzy, że osiągnięto znaczący postęp i nie można było wymarzyć sobie
lepszej sytuacji.
Kto napisze nową historię?
Powyższa scena to idealne
wprowadzenie w klimat obrazu, którego tematem jest wyciek tak zwanych Pentagon
Papers, tajnego raportu z wojny w Wietnamie, jakiego
wykonanie zlecił sam McNamara. Publikacja dokumentu przez „The New York Times”
staje się punktem zapalnym między mediami a amerykańskim rządem; rozpoczyna
walkę o dostęp do prawdy oraz o wolność prasy. W samym centrum tego chaosu
znajdują się dziennikarze „The Washington Post”, wtedy jeszcze niewiele
znaczącej gazety, oraz właścicielka pisma, Katharine Graham (Meryl Streep).
Mogą oni opublikować resztę raportu wbrew sądowemu zakazowi, manifestując
nieufność wobec amerykańskiego rządu oraz lojalność wobec obywateli, lub też
nie publikować – nie ryzykując swojej pozycji, ale i sprzeciwiając się tym
samym swoim ideałom i tracąc szansę na rozgłos.
Przyszłość jest kobietą?
Rola Meryl Streep z pewnością
zasługuje w tym filmie na uwagę. Nieczęsto przychodzi jej grać postaci takie
jak Kay Graham. Kojarzymy ją raczej z silnymi bohaterkami, a właścicielka „The
Post” przez zdecydowaną część filmu zmaga się z brakiem pewności siebie oraz
fałszywymi doradcami, którzy zamiast pomagać, próbują nią manipulować tylko
dlatego, że jest kobietą. I chociaż historia jej wewnętrznej przemiany oraz
sukcesu, jaki odniosła (w 1972 roku Graham została pierwszą kobietą, której
przedsiębiorstwo znalazło się na Fortune 500, liście pięciuset
największych przedsiębiorstw w Stanach Zjednoczonych) mogłaby stanowić w tym
filmie wręcz feministyczny manifest, odniosłam wrażenie, że wątek ten powraca
tylko w dogodnych dla twórców momentach. Jednym z nich jest scena, w której
Katharine wychodzi z Białego Domu po rozprawie. Pod gmachem zebrał się tłum
hipisów, wykrzykujących pacyfistyczne i antyrządowe hasła. I chociaż wcześniej,
kiedy Graham wchodziła do sądu, wśród statystów dominowali mężczyźni, teraz,
kiedy jest już po rozprawie i można się domyślić, że „The Washington Post”
wyjdzie z całej sprawy obronną ręką, wokół bohaterki zbierają się same kobiety.
Przy wtórze podniosłej muzyki Graham idzie po schodach niczym bohaterka; można
się domyślić, o czym myśli – o nowej erze, która rozpoczyna się dla wszystkich
Amerykanek, o drodze, którą im wskazała… Szkoda tylko, że mniej uprzywilejowane
postaci kobiece tego filmu nie doczekują się sprawiedliwości (na przykład
połajana przez szefa bezimienna Latynoska, która wskazała Katharine drogę na
rozprawę). Feminizm tego obrazu jest lukrowaną wersją rzeczywistości – widać,
że twórcy Czwartej władzy obawiali się zbytniej kontrowersji i może
właśnie dlatego przegrali w wyścigu po Oscara za najlepszy film z Kształtem
wody Guillermo del Toro.
Panie, kup pan gazetę
To, co jednak bardzo dobrze wyszło
w Czwartej władzy, to oddanie klimatu redakcji prasowej we wczesnych
latach 70. oraz pokazanie kontrastu między mniejszym „The Washington Post” oraz
potężnym „The New York Times”. Sceny, w których świeżutkie egzemplarze „The
Post” zjeżdżają z taśmy i są zbierane w paczki są natomiast tak estetyczne i
tak dopracowane, że aż ma się ochotę pójść do najbliższego kiosku i wykupić w
nim całą prasę codzienną, aby tylko ponapawać się zapachem farby drukarskiej.
Udało się również stworzyć napięcie – chociaż brak w tym filmie strzelanin i
pościgów, co dzisiejszego widza może odrobinę nużyć, emocje bohaterów udzielają
się widowni, która siedzi jak na szpilkach, gdy ważą się losy gazety.
Papierowa kontrowersja
Wzięcie na warsztat historii
raportu, którego publikacja wyniosła gazetę „The Washington Post” na wyżyny
popularności i uświadomiła amerykańskim elitom siłę prasy, wydawałoby się w
obecnym klimacie politycznym Stanów Zjednoczonych idealnym wręcz posunięciem. W
epoce samowoli polityków oraz zalewu fake
newsami przesłanie Czwartej władzy mogłoby być bardzo
budujące… gdyby tylko nie chciano zadowolić tym filmem wszystkich po kolei. Czwarta
władza opowiada o rozwiązanym już kryzysie, o tryumfie amerykańskiego ducha
w narodzie – brakuje tu zbudowania jakiejś paraleli z teraźniejszością,
opowiedzenia się po którejś ze stron. Po co wszak robić polityczne kino, kiedy
nie wkłada się kija w mrowisko? Chociaż ze względu na sławy w obsadzie i ekipie
film ten stanowi klasę samą w sobie, dla mnie jest po prostu niewykorzystaną
szansą.
Karolina Kuś
karolina.kus@vip.onet.pl
Zdjęcie: https://i.jeded.com/i/the-post.100254.jpg