Przejdź do głównej zawartości

Setki twarzy Lupina


„(…) Zastanawiam się czasem, dlaczego tak niewiele osób wybiera wygodny i popłatny fach włamywacza. Trudno o wdzięczniejsze zajęcie, jeśli ktoś jest w miarę zręczny i ma nieco oleju w głowie. Wszak to praca nie wymagająca zbytniego wysiłku… w sam raz dla ojca licznej rodziny. Może nawet zbyt łatwa… To staje się nudne.”


Czy złodziej może równocześnie być dżentelmenem? To pytanie jako pierwsze pojawiło się w mojej głowie, gdy trafiłam na niepozorną, kieszonkowej wielkości książkę Maurica Leblanca. Autor w swojej kreacji wielkiego Arsene Lupina, o którym słyszała już cała Francja, połączył niemal przeciwstawne sobie pojęcia, tworząc bardzo ciekawą sylwetkę. Potwierdzeniem tego jest między innymi powyższy cytat, ukazujący tok rozumowania głównego bohatera.

Historię rozpoczyna sielankowy, jak mogłoby się wydawać, obraz. Początek XX wieku, ogromny transatlantyk, przepych oraz bogactwo wyłaniające się z co drugiej kajuty. Miejsce idealne − z dala od świata zewnętrznego − dla wprawionego złodzieja potrafiącego przybrać oraz odgrywać przeróżne role. Chrapkę na sakiewki gości wzmaga jeszcze fakt, że nikt nie jest w stanie wskazać Lupina jako winnego dzięki jego umiejętnościom kamuflażu. Jedyne informacje, które przekazano telegrafem przed sztormem, nie są wystarczające, aby go rozpoznać. Zaczyna się zabawa. Zabawa dla słynnego włamywacza, a także dla grupy młodzieńców mających świadomość jego obecności i pragnących uchwycić nieproszonego gościa.

Choć wydaje się, że powyższy wątek mógłby być główną fabułą książki, to w rzeczywistości na pierwszy tom składa się zaledwie osiem niezbyt obszernych rozdziałów nawiązujących do zupełnie różnych okresów czasowych, wydarzeń i miejsc. Zabieg ten ma na celu przybliżenie nam przeszłości tytułowego włamywacza, czasów dzieciństwa, moralności, a także ukazuje jego słabości… A właściwie jedną, ale bardzo dotkliwą − miłość. Charakter Lupina podkreślony został także poprzez jego troskę wobec słabych i pokrzywdzonych. Odczuwał on nieodpartą potrzebę pomocy najuboższym, z którą na równi balansowała potrzeba udowadniania (prawdę mówiąc − niezliczoną ilość razy) nieudolności policji.

Wertując kartki tworzy nam się obraz mężczyzny pewnego siebie, przebiegłego, zachowującego trzeźwy umysł. Wobec kobiet − uprzejmy i uwodzicielski. Nie można także odmówić mu odważnych posunięć oraz decyzji. Jego pomysłowość oraz przenikliwość niczym najlepszego śledczego zadziwia nawet jego nemezis − Ganimarda, detektywa, który ściga go od lat. Całą sylwetkę uzupełnia arogancki stosunek Lupina do całego świata. Czego więcej potrzeba, aby odnieść sukces w tej profesji? Według naszego dżentelmena − przyjaciół, którzy pojawią się na każde wezwanie i pomogą przy wybranych przez niego skokach.

Dodatkowo autor, aby jeszcze bardziej zainteresować czytelnika, wykorzystał w książce ciekawy zabieg. Po sukcesie Arthura Conana Doyl’a i kreacji największego detektywa wszechczasów − Sherlocka Holmesa, posłużył się on jego sylwetką do utworzenia kolejnego przeciwnika, naszego włamywacza, a mianowicie Herlocka Sholmesa. Podobieństwo wręcz uderzające i będące równocześnie rękawicą rzuconą przez Leblanca. Kto wygra? Kto jest lepszy? W końcu to dwa wielkie umysły, które stopniowo będą wchodzić sobie w drogę i spróbują wzajemnie się przechytrzyć. 

Książkę Arsen Lupin. Dżentelmen włamywacz czyta się z prawdziwym zaciekawieniem… Jest to z pewnością klasyka kryminału, ale opowiedziana z innej perspektywy, w taki sposób, że sami do samego końca nie zawsze jesteśmy pewni jak Lupin dokonał skoku. Rozdziały są zwięzłe i krótkie, co sprawia, że akcja szybko postępuje i nie nuży. Mimo że pierwszą opowieść o tytułowym bohaterze napisano w 1905 roku, nie straciła ona na swoich walorach. Stosowany język, formy grzecznościowe oraz technologia z XX wieku przenosi nas w inną rzeczywistość, w czasy, w których złapanie złodzieja nie było takie proste.

Adrianna Sałecka
ada.sal@o2.pl

Źródła:
Maurice Leblanc: Arsen Lupin. Dżentelmen włamywacz. Warszawa 2009.
Zdjęcie: Joanna Trąbka

Popularne posty z tego bloga

Jakże łatwo wpaść w hedonistyczny młyn

Dzisiejszy świat pędzi z dnia na dzień coraz bardziej, a my nie potrafimy zatrzymać tego procesu. Gonimy za realizacją coraz wyżej stawianych poprzeczek, chcąc spełnić swoje wymagania lub te, które zostały narzucone nam przez najbliższe otoczenie. Pniemy się po drabinie osiągnięć, która przecież nie ma końca. Czasem warto zadać sobie pytanie, ile to wszystko jest tak naprawdę warte? Praca zajmuje nam mnóstwo czasu. W końcu jest źródłem dochodu, ale także drogą do realizacji marzeń czy pogłębiania relacji międzyludzkich. Czy istnieje złoty środek, który pozwoli nam się w niej realizować, a jednocześnie nie zaniedbywać innych ważnych aspektów naszego życia? Znaczenie wykształcenia i pracy w życiu młodych dorosłych Zainteresowana tematem znaczenia pracy w życiu młodych mieszkańców naszego kraju przeprowadziłam ankietę dla ludzi w przedziale wiekowym 18–35 lat. Wzięło w niej udział 80 osób, z czego najchętniej wypełniali ją 20– oraz 21–latkowie (42,5%). Jeśli chodzi o wy

Obejrzyjmy Aspergera

W wielu znanych produkcjach filmowych i telewizyjnych występuje charakterystyczny bohater – niechętny kontaktom towarzyskim, zachowujący się rutynowo, ale i mający genialny umysł. Aby stworzyć intrygującego bohatera, reżyserzy wybierają cechy przypisane chorobie, która zwie się zespołem Aspergera. Zespół Aspergera nazywany jest najłagodniejszą odmianą autyzmu. To zaburzenie rozwoju o podłożu neurologicznym, którego przyczyny jeszcze nie są w pełni znane, jednak może być ich wiele. Osoby cierpiące na tę chorobę znajdują się w normie intelektualnej, choć zazwyczaj są też dodatkowo utalentowane. Zespół Aspergera mają częściej mężczyźni niż kobiety, i zobaczymy również tę zależność w wymienionych niżej produkcjach. Wielu bohaterów w filmach czy serialach ma jedynie cechy podobne do Aspergera, choć zdarzają się również zdiagnozowani aspergerowcy. Pomaga to w kreacji postaci, która swoją osobą zainteresuje publiczność. W artykule przytoczę jedynie cechy bohaterów, które wiążą się z

Czy anime to tylko hentai?

„Azjo-zjeby”, „mango-zjeby” – tak laik często określa miłośników japońskiej popkultury, głównie komiksów. Mimo to zdobyły one ogromną rzeszę fanów w całej Europie, a więc również w Polsce. Osoby, które nigdy nie miały do czynienia z anime ani mangą, mogą je kojarzyć z pornografią. Jak jest naprawdę? Manga współcześnie oznacza japoński komiks, a anime jego adaptację w formie kilkunastu odcinków, filmu lub OVA, czyli miniserialu. Mangę drukuje się zazwyczaj na czarno-białym papierze i czyta się, ku zdziwieniu nowicjuszy, od prawej do lewej strony. Publikowana jest regularnie w magazynach, a jeśli autor zyska uznanie i komiks będzie pojawiał się przez dłuższy czas, zostanie wydany w formie tomików zwanych tankōbon (jap. „niezależnie pojawiająca się książka”). Zarówno mangę, jak i anime cechuje charakterystyczna kreska, postacie niekiedy rysowane są bardzo prosto i schematycznie, mają często ogromne oczy i długie włosy. Jednak trzeba przyznać, że nie można im odmówić urody. Co t