Przejdź do głównej zawartości

Jak smakuje popkulturowa jajecznica? – Player One

Festiwal nawiązań do lat 80. w kulturze popularnej – o którym pisałam już parę miesięcy temu w swojej recenzji płyty The BurningDawn projektu Confrontational – trwa nadal. Oto kolejni twórcy postanowili uczynić nostalgię za minionymi czasami swoją główną bronią w walce o odbiorcę. Player One Stevena Spielberga, będący ekranizacją powieści Ernesta Cline’a pod tym samym tytułem, to feeria popkulturowych odniesień, w której z łatwością można się pogubić. A może właśnie taki był zamysł?


Akcja filmu przenosi nas do roku 2045. Nie dowiadujemy się, co zdarzyło się przez to ponad ćwierćwiecze, ale jedno jest pewne – nie jest dobrze. Gorzej – jest na tyle źle, że ludzie kolektywnie uznali, że życie w sfabrykowanej alternatywnej rzeczywistości jest lepszą opcją, niż stawianie czoła codzienności. OASIS, bo tak nazywa się owa rzeczywistość, to gra, w której osoba może wcielić się w dowolną postać i robić wszystko, na co ma ochotę. Wkrótce wirtualne uniwersum staje się jednak nie tylko narzędziem masowego eskapizmu, ale i areną dla walki o światową dominację, którą toczą – jak nietrudno się domyślić – zła korporacja i grupka młodych rebeliantów-idealistów.

Rozgrywkę czas zacząć

Najważniejsza dla tego filmu wydaje się nie fabuła, ale nasycenie (o ile nie przeładowanie) go odniesieniami do kultury geekowskiej lat 80. i 90. Dlaczego do tamtych czasów, skoro akcja dzieje się w 2045 roku? Wytłumaczenie jest proste – filmowy twórca OASIS dorastał w ostatnim dwudziestoleciu zeszłego wieku, dlatego swoje imperium zbudował na nawiązaniach do kultury, która go ukształtowała. I tak, niemal przez cały czas trwania filmu bombardowani jesteśmy easter eggami – smaczkami dla wtajemniczonych, którzy potrafią je zauważyć i zdekodować. Wiele z nich jest oczywistych – np. na poziomie kostiumów – ale zdarzają się też bardziej zakamuflowane, wymagające zatrzymania i przewinięcia filmu o kilka klatek do tyłu, aby je zauważyć. Jak głoszą niektóre źródła, fani dostrzegli w całym filmie już około stu pięćdziesięciu nawiązań do innych tekstów kultury popularnej. Czy w takim natłoku można się odnaleźć? Czy jest to jeszcze mrugnięcie okiem do widza, czy raczej stawianie mu wyzwania i tym samym… odciąganie go od fabuły?

Nowy wspaniały świat

Fabuły, która momentami nawet bardzo kuleje. O ile pomysł turnieju, w którym stawką jest możliwość przejęcia kontroli nad OASIS (a tym samym nad całym światem, bowiem ludzie żyją już bardziej grą niż rzeczywistością), ma spory potencjał, tak jego realizacja wypada słabo. Dzieje się tak głównie z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest niepełna, niekonsekwentna i skrajnie uproszczona kreacja świata przedstawionego w filmie. Bohaterowie zdają się nie mieć żadnych zainteresowań poza grą, którą traktują jak najważniejszą rzecz w życiu, a co gorsza, nie przechodzą w biegu fabuły żadnej przemiany (może oprócz Wade’a, protagonisty, którego sukcesem jest to, że wreszcie podrywa jakąś dziewczynę). Grupę przyjaciół-współgraczy można sprowadzić do dwóch-trzech atrybutów – mamy tu na przykład Azjatów, których wyróżnia to, że są Azjatami, a jeden z nich ma dziesięć lat, oraz postać, której jedyną mającą znaczenie cechą jest to, że nie jest tym, za kogo ją wcześniej uważano. Papierowi są nie tylko bohaterowie. Świat poza grą, który wydawać by się mógł skrajną dystopią, Ziemią zniszczoną wojnami, chorobami i kataklizmami (w końcu – co mogłoby zmusić aż tak dużą część populacji do przeniesienia się w rzeczywistość wirtualną?) okazuje się zaskakująco uporządkowany, kiedy w pewnym momencie fabuły interweniuje np. całkiem normalnie wyglądająca policja. Nierozwiązywalne pozostają kwestie tego, czy w opisywanym świecie istnieją jeszcze rządy i jakiekolwiek instytucje poza wrogimi obywatelom korporacjami. Pozytywni bohaterowie filmu nie robią natomiast nic, aby poprawić swoją sytuację w świecie rzeczywistym – nawet kiedy mają wreszcie na to realną szansę, skupiają się tylko na OASIS.

Granie na kodach

Drugim z niewybaczalnych dla mnie grzechów twórców tego filmu jest to, jak często scenarzyści musieli odwoływać się do chwytu Deus ex machina aby popchnąć fabułę do przodu. Bohaterowie wpadają na niesamowite pomysły, powołując się na wiedzę, którą zdobyli poza ekranem; nieistotne szczegóły wracają w najbardziej nieoczekiwanych momentach i całkowicie zmieniają zasady działania świata, w którym toczy się rozgrywka, powodując, że próby podążania za fabułą i przewidywania kolejnych wydarzeń są bezskuteczne i frustrujące. Grający w wirtualnej rzeczywistości ludzie, którzy mogliby pochodzić z dowolnego miejsca na Ziemi, wydają się mieszkać na jednym osiedlu, nic o tym nie wiedząc, a spotykają się ze sobą dopiero w dogodnym dla fabuły momencie. Czy wspomniane rozwiązania w filmie takim jak Player One mogą jeszcze jednak kogoś dziwić? W natłoku CGI, kiedy prawdziwe oblicza bohaterów, nie ich awatary, widzimy tylko przez jakąś ¼ filmu, spójność fabularna wydaje się schodzić na drugi plan, ustępując drogi nawiązaniom i spektakularnej grafice.

Game over

Jeśli miałabym wymienić jakieś zalety tego filmu, z pewnością mogłabym powiedzieć, że nie można się na nim nudzić. Galopujące tempo akcji nie daje ani chwili wytchnienia, a widowiskowość sfery wizualnej przykuwa wzrok od pierwszej do – prawie – ostatniej minuty.  Tempo zwalnia dopiero pod koniec, co przez kontrast sprawia, że zakończenie Player One wydaje się niepotrzebnie rozwleczone. Niepotrzebny wydaje się również morał płynący z filmu, który jest niemalże nożem w plecy wszystkich geeków, do których go skierowano. W ostatniej scenie dowiadujemy się bowiem, że… zamiast grać, lepiej jest wyjść na zewnątrz. Czy jednak główni bohaterowie nie osiągnęli sukcesu tylko dlatego, że zrezygnowali z normalnego życia? Czy zmiana ich podejścia nie wynika z tego, że w OASIS nie pozostało już nic równie wielkiego do zdobycia? To wszystko kwestie otwarte, na które Player One nie daje odpowiedzi. Koniec końców film ten jest głównie chaotyczną mieszaniną starych chwytów, do którego nie powinno się podchodzić refleksyjnie.

Karolina Kuś
karolina.kus@vip.onet.pl


Zdjęcie:
https://cdn.images.express.co.uk/img/dynamic/36/590x/secondary/ready-player-one-poster-1157633.jpg

Popularne posty z tego bloga

Jakże łatwo wpaść w hedonistyczny młyn

Dzisiejszy świat pędzi z dnia na dzień coraz bardziej, a my nie potrafimy zatrzymać tego procesu. Gonimy za realizacją coraz wyżej stawianych poprzeczek, chcąc spełnić swoje wymagania lub te, które zostały narzucone nam przez najbliższe otoczenie. Pniemy się po drabinie osiągnięć, która przecież nie ma końca. Czasem warto zadać sobie pytanie, ile to wszystko jest tak naprawdę warte? Praca zajmuje nam mnóstwo czasu. W końcu jest źródłem dochodu, ale także drogą do realizacji marzeń czy pogłębiania relacji międzyludzkich. Czy istnieje złoty środek, który pozwoli nam się w niej realizować, a jednocześnie nie zaniedbywać innych ważnych aspektów naszego życia? Znaczenie wykształcenia i pracy w życiu młodych dorosłych Zainteresowana tematem znaczenia pracy w życiu młodych mieszkańców naszego kraju przeprowadziłam ankietę dla ludzi w przedziale wiekowym 18–35 lat. Wzięło w niej udział 80 osób, z czego najchętniej wypełniali ją 20– oraz 21–latkowie (42,5%). Jeśli chodzi o wy

Obejrzyjmy Aspergera

W wielu znanych produkcjach filmowych i telewizyjnych występuje charakterystyczny bohater – niechętny kontaktom towarzyskim, zachowujący się rutynowo, ale i mający genialny umysł. Aby stworzyć intrygującego bohatera, reżyserzy wybierają cechy przypisane chorobie, która zwie się zespołem Aspergera. Zespół Aspergera nazywany jest najłagodniejszą odmianą autyzmu. To zaburzenie rozwoju o podłożu neurologicznym, którego przyczyny jeszcze nie są w pełni znane, jednak może być ich wiele. Osoby cierpiące na tę chorobę znajdują się w normie intelektualnej, choć zazwyczaj są też dodatkowo utalentowane. Zespół Aspergera mają częściej mężczyźni niż kobiety, i zobaczymy również tę zależność w wymienionych niżej produkcjach. Wielu bohaterów w filmach czy serialach ma jedynie cechy podobne do Aspergera, choć zdarzają się również zdiagnozowani aspergerowcy. Pomaga to w kreacji postaci, która swoją osobą zainteresuje publiczność. W artykule przytoczę jedynie cechy bohaterów, które wiążą się z

„Pan mąż” i „szanowny artysta” w jednej osobie

Marek Grechuta nie od dziś jest dla mnie synonimem fenomenalnej dykcji. Zachęcam do podważenia mojej tezy – zapewniam, że wybitny krakowski artysta nadal pozostanie niedoścignionym mistrzem w swym fachu. Gdy daję ponieść się jego twórczości, w uszach dzwoni mi każda głoska, a on nad wyraz precyzyjnie nadaje kolor przyrodzie i miłości, oplata je czule ramionami, powierzając poświęcone im teksty opiece ciepłej barwy głosu.  Uznawany za najważniejszego przedstawiciela polskiej poezji śpiewanej, Marek Grechuta odszedł 9 października 2006 roku. W pamięci słuchaczy pozostał między innymi jako członek formacji Anawa czy Grupy WIEM. Stworzył nieśmiertelne utwory takie jak Dni, których nie znamy , Korowód (mający już stałe miejsce w Topie Wszech Czasów radia Trójka), czy Ocalić od zapomnienia z tekstem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Jest jeszcze co najmniej jeden wyjątkowy utwór, przy którym warto się zatrzymać. Chodzi mianowicie o I Ty, tylko Ty będziesz moją panią – czy kiedykolwiek