Rumunia to miejsce
pełne historycznych budowli, malowniczych krajobrazów oraz wielowiekowych
tradycji. Dlaczego polska studentka wybrała akurat ten kraj, aby kontynuować studia?
Czy nauka w Braszowie różni się czymkolwiek od tej w Polsce? Na te oraz inne
pytania odpowiedziała mi Ewa – odważna kobieta, dla której nie ma rzeczy
niemożliwych, a która właśnie w Rumunii podjęła studia magisterskie.
Ewa,
studentka studiów językowych dla komunikacji międzykulturowej, wyjechała w roku
akademickim 2016/2017 do Braszowa, by rozpocząć naukę na Universitatea
Transilvania. Wyjechała akurat tam, ponieważ w Rumunii mieszkał jej chłopak. Ta
odważna decyzja wymagała wielu formalności, odwagi oraz zdecydowania. Tylko mi
opowiedziała, w jaki sposób do tego doszło i jak wyglądają studia w Rumunii.
Karolina: Dlaczego
wybrałaś Rumunię?
Ewa:
Gdy ktoś mnie o to pyta, zwykle odpowiadam: „Tak po prostu wyszło” [śmiech].
Moja historia ma nieco romantyczności w tle – zakochałam się w kimś, kto
urodził się w Rumunii. Szczerze mówiąc, gdyby nie moja mama, nigdy nie
wpadłabym na pomysł, żeby tam studiować! To ona powiedziała mi pewnego dnia
(stresowałam się wówczas skomplikowanymi połączeniami do Braszowa): „Właściwie
dlaczego nie znajdziesz sobie tam uczelni? Nie musiałabyś tracić tyle czasu w
autobusach i pociągach”. I wtedy pomyślałam sobie, że to nie jest najgorszy
pomysł. To było dwa lata temu, kończyłam wówczas licencjat z turystyki
historycznej i tak naprawdę nie miałam jeszcze konkretnego planu na magisterkę.
Przeszukałam oferty studiów w kilku rumuńskich miastach; zależało mi na tym, by
studia odbywały się w języku angielskim i pokrywały się jakoś z kierunkiem
moich studiów licencjackich. I padło na Braszów, Wydział Literatury: studia
językowe dla komunikacji międzykulturowej. Dobrze się złożyło, bo akurat w tym
mieście studiował i pracował mój chłopak.
K: Czy
wyjazd wymagał wielu formalności?
E:
To było nieco stresujące. Jeszcze przed wyjazdem, kierując się informacjami
podanymi na stronie internetowej uniwersytetu, skompletowałam sobie teczkę z
wymaganymi dokumentami. Do Rumunii wyjechałam niecały tydzień po obronie pracy
licencjackiej – koniecznym było odebranie dokumentu potwierdzającego ukończenie
studiów licencjackich. Na miejscu dowiedziałam się, że większość dokumentów
musi zostać przetłumaczona na język rumuński, chociaż na stronie internetowej
informowano, że akceptują język angielski i francuski. Było z tym trochę
problemu, bo okazało się, że jedyne biuro tłumaczeniowe, które oferuje w
Braszowie tłumaczenia polsko‑rumuńskie, akurat wtedy było zamknięte z powodu
urlopu. Cała procedura przedłużyła się o jakiś tydzień. Papiery musiałam
składać do dwóch różnych instytucji: uniwersytetu oraz rumuńskiego Ministerstwa
Edukacji. Ministerstwo musiało uznać mój polski dyplom i udzielić zgody na
podjęcie studiów w Rumunii, jednakże to brzmi straszniej, niż wygląda w
rzeczywistości, ponieważ jesteśmy w Unii Europejskiej, więc to była tylko
formalność. Najgorsze w procesie rekrutacji było to, że jak już wszystkie
papierki miałam przygotowane i zaniosłam je do rektoratu, okazało się, że
ministerstwo zmieniło nagle listę wymaganych dokumentów – trzeba było jeszcze
na szybko dosłać mój dyplom maturalny, a żeby tego było mało – przetłumaczyć go
z polskiego na rumuński. Czasu było już naprawdę niewiele, a szans na to, że
dokument dojdzie z Polski do Rumunii w trzy dni, wcale. I tutaj pracownicy
uniwersytetu naprawdę poszli mi na rękę – wszystkie przygotowane już papiery
zatwierdzili, część z nich wysłali do ministerstwa, a swój dyplom maturalny
musiałam donieść im w ciągu dziesięciu dni. Z tymi formalnościami męczyłam się
jakieś trzy tygodnie. Teraz już wiem, żeby nie ufać stronom internetowym!
K:
Czy wykładowcy oraz studenci traktowali cię inaczej?
E:
Tak, na początku zdecydowanie tak, choć nie byli do mnie absolutnie wrogo
nastawieni. Wręcz przeciwnie, byłam dla nich – i dla studentów, i dla
wykładowców – pewną ciekawostką. Z porozumiewaniem się nie było żadnego
problemu, gdyż cały program studiów odbywa się w języku angielskim. Szczerze
mówiąc, nawet teraz, kiedy poznałam trochę języka rumuńskiego, o wiele lepiej
jest nam rozmawiać na uczelni w języku angielskim, bo się do tego
przyzwyczailiśmy. Na samym początku zajęć większość z wykładowców pytało mnie,
dlaczego wybrałam akurat Rumunię. Zawsze musiałam powtarzać tę samą historię.
Pewna pani profesor, kiedy usłyszała, że to przez chłopaka, który jest z
Rumunii, powiedziała mi wówczas: „To wybrałaś sobie naprawdę odpowiedni
kierunek – komunikację międzykulturową”. Miała rację. A kilka miesięcy temu
jeszcze inna pani profesor stwierdziła, że w ciągu tych kilkunastu miesięcy
bezproblemowo wsiąkłam w grupę i że widzi, że wszyscy mnie zaakceptowali. I
chyba tak właśnie się stało – tak jak na początku faktycznie byłam tą inną, tak
teraz nie ma między nami żadnych różnic na poziomie narodowościowym. To jest
naprawdę niesamowite przeżycie, być częścią grupy w takim właśnie
międzykulturowym sensie.
K: Czy
studiowanie w Rumunii różni się czymkolwiek od studiowania w Polsce?
E:
Różni się, choć nie są to różnice diametralne. Zdziwiło mnie na przykład to, że
w Rumunii spóźnianie się na zajęcia jest czymś totalnie bezproblemowym – robią
to nawet wykładowcy. Nie istnieje coś takiego, jak kwadrans studencki. Na
początku nie mogłam się do tego przyzwyczaić, zawsze przychodziłam na zajęcia
pięć–dziesięć minut przed czasem, zawsze byłam pierwsza i musiałam czekać na
innych. Z czasem wyluzowałam i zaczęłam robić dokładnie to samo. W Rumunii
zajęcia trwają dwie godziny, a przerwy są zdecydowanie krótsze niż te nasze.
Tak jak w Polsce funkcjonuje podział na wykłady i ćwiczenia, wykłady różnią się
jednak od tych znanych mi z Wydziału Nauk Społecznych. Bardziej przypominają
dyskusję, wykładowcy często przerywają swoją wypowiedź i zadają nam pytania.
Lecz może jest tak tylko na moim kierunku? Bo – jeśli chodzi o formę moich
zajęć – są one ogólnie nieco specyficzne. Na przykład na zaliczenie przedmiotów
nie mamy prawie w ogóle egzaminów, a same prace pisemne – tak już jest ten
kierunek skonstruowany. Mój chłopak mówił mi, że u niego – a to ten sam
uniwersytet – kontaktu z wykładowcami nie ma prawie żadnego, a organizacja roku
też pozostawia wiele do życzenia. Ja z kolei organizacją studiów jestem
zachwycona, a kontakt z wykładowcami mam świetny. Wszyscy są bardzo ludzcy, nie
czuję do nich dystansu, śmiało można porozmawiać o wszystkim. A jeśli ma się
jakiś problem, zawsze pomogą. Nie tylko mi, jako obcokrajowcowi, ale każdemu
studentowi, czego byłam świadkiem.
K: Jakie
są pozytywne oraz negatywne cechy studiowania w Rumunii?
E:
Muszę przyznać, że trudno mi znaleźć cechy negatywne. Może jedna – nie lubię
tamtejszej biblioteki, bardzo tęsknię za naszą CINiB‑ą! Brakuje mi też na moim
wydziale bufetu studenckiego. A jeśli chodzi o cechy pozytywne – takie
oderwanie się od tego, co znane, dało mi naprawdę wiele. Bardzo cieszę się, że
z Instytutu Historii przeniosłam się na Wydział Literatury. To zdecydowanie
poszerzyło moje horyzonty. Tak jak jeszcze dwa lata temu wydawało mi się, że
zmienienie kierunku to ryzykowny krok – bałam się przede wszystkim tego, że
będę miała wiele do nadrobienia – tak teraz widzę, że wcale tak nie jest.
Owszem, były tematy, do których musiałam się przyłożyć nieco bardziej, na
przykład do podstaw lingwistyki. Ale jednocześnie, mając za sobą studia, które
skupiały się wokół innej problematyki, potrafię na wiele przerabianych teraz
zagadnień spojrzeć z zupełnie innej perspektywy.
K: Czy
łatwo było się zaaklimatyzować?
E:
Czasami wydaje mi się, że mimo tych prawie dwóch lat spędzonych tam, jeszcze w
pełni się chyba nie zaaklimatyzowałam. Z jednej strony Rumunia i Polska mają ze
sobą wiele wspólnego, więc aklimatyzacja powinna odbywać się bez większego
szoku kulturowego – i tak też było, wielkiego szoku nie przeżyłam. Z drugiej
jednak strony są takie sprawy, których nie mogę po prostu zrozumieć, i przez
które wciąż czuję do tego kraju pewien dystans. Ludzie traktują mnie tam
naprawdę dobrze – trzeba podkreślić, że Polacy w Rumunii są mile widziani. Poza
tym Braszów to jest naprawdę piękne miasto i bardzo bezpieczne – nawet w swoim
własnym mieście rodzinnym czuję się mniej pewnie niż właśnie tam, na obczyźnie.
Coś jednak wciąż nie daje mi się tam w pełni zakorzenić. Być może jestem po
prostu za bardzo przywiązana do Górnego Śląska? A może ten proces zajmuje mi
więcej czasu, bo taką mam osobowość? Nie wiem. Mimo wszystko traktuję ten kraj
trochę jak swój drugi dom i mam nadzieję, że z czasem zaakceptuję go tak, jak
ludzie tam zaakceptowali mnie.
K: Czy
ponownie wybrałabyś ten kraj?
E:
Tak, zdecydowanie tak! Choć kusiłaby mnie również Estonia i Węgry…
Ewa
zakończyła studia w Braszowie w tym roku, wakacje spędzi w Polsce. Myśli nad
przyszłością w Rumunii, nie wyklucza jednak powrotu do kraju. Braszów skrywa wiele ciekawych miejsc, które obrazują zdjęcia
zrobione przez Ewę. Warto wyjechać do innego kraju, by rozpocząć ścieżkę
edukacyjną, i spróbować znaleźć swoje miejsce na Ziemi. Kto wie, gdzie ono się
znajduje…
Karolina
Trela
e-mail:
karolinaa.trela@gmail.com