Alex Turner i jego koledzy z
zespołu kazali nam czekać na swoją najnowszą płytę aż pięć lat. Pięć długich,
smutnych lat, umilanych jednakże dźwiękami AM, albumu, który
prawdopodobnie przejdzie do historii muzyki jako jeden z najlepszych tego
dziesięciolecia. Tęsknota fanów za zespołem rosła; rosły też oczekiwania, aż
wreszcie na świat przyszedł album Tranquility Base Hotel & Casino. Czy
Arctic Monkeys nadal brzmią tak dobrze jak pół dekady temu?
Wysokość, na jakiej zawieszono
poprzeczkę dla tej płyty, była zaiste niebagatelna. Po takim poprzedniku jak AM,
szósty studyjny krążek zespołu mógł być tylko lepszy lub zupełnie inny. Arctic
Monkeys prawdopodobnie byli tego świadomi, dlatego też brzmienie Tranquility
Base Hotel & Casino zdecydowanie różni się od ich poprzednich dokonań.
Rozbudowany tytuł tego wydawnictwa nawiązuje do stworzonej w 1969 r. bazy na
księżycu i znakomicie współgra z klimatem płyty. Psychodelicznym, ugruntowanym [KK1] w szalonych latach 60. i 70., wręcz
– kosmicznym.
Chociaż zdarza mi się oceniać
książkę po okładce (edytorskie zboczenie), nigdy nie oceniam płyty po pierwszym
utworze. Regułą jest, że najlepsza piosenka staje się „otwieraczem” i nie
inaczej jest w przypadku Tranquility Base…, jednak skłamałabym, gdybym
stwierdziła, że Star Treatment to jedyny ciekawy utwór na tym albumie.
Jest wręcz przeciwnie – każdy kolejny przykuwa uwagę w inny sposób, czy to
samym brzmieniem, czy tekstami, które – jak zwykle w przypadku twórczości Alexa
Turnera – są niesamowicie naładowane aluzjami, grami słownymi czy zabawnymi
konceptami. Znajdziemy tu między innymi… nawiązanie do prezydenta Trumpa w
złotych kąpielówkach lub efektowną, szalenie poetycką metaforę księżyca jako
kobiecej piersi widzianej z boku. Całość jest błyskotliwa, seksowna, odrobinę
bezczelna, ale i bardzo samoświadoma. Pod tym kątem niewiele się u Arctic
Monkeys zmieniło.
Twoje powieki są ciężkie, a pogoda
jest paskudna, więc zatrzymaj gdzieś samochód, znam dobre miejsce…
Nie zmieniła się również słabość
zespołu do wpadających w ucho riffów i melodii, które sprawiają, że aż chce się
tańczyć. Moim zdecydowanym faworytem jest utwór tytułowy, a zaraz po nim Star
Treatment. Serce skradł mi falset Turnera w Golden Trunks – w
połączeniu z mrocznym riffem całość przypomina dokonania Queen z ich
najwcześniejszych płyt, a to spory komplement.
Arctic Monkeys odeszli na Tranquility
Base… od swoich korzeni; jestem ciekawa, jak zareagowali na to ich
ortodoksyjni fani. Więcej tu z jazzu niż z indie rocka, teksty piosenek są
jeszcze bardziej wysublimowane, formy skomplikowane. Taki kierunek przemian w
brzmieniu zespołu zapowiadał już inny projekt, w którym bierze udział Alex
Turner. Album Everything You’ve Come to Expect supergrupy The Last
Shadow Puppets to brakujące ogniwo w ewolucji między AM a Tranquility
Base… i jeśli ktoś znał tę płytę, najnowszy album Arctic Monkeys nie mógł
być dla niego zaskoczeniem. Podobieństwo widać – moim zdaniem – zwłaszcza w
utworze She Looks Like Fun.
Cztery gwiazdki na pięć, to niebywałe
Chociaż jest to wydawnictwo bardzo
spójne, przemyślane i pod wieloma względami odkrywcze, Tranquility Base… trochę
brakuje do ideału. Jest to bez wątpienia dość krótki album. Chociaż doceniam
oldschoolowy trend zamykania się muzyków w trzech kwadransach (czasie, do
którego ograniczała niegdyś pojemność płyty analogowej), dodatkowe pięć minut na
pewno nie zaszkodziłoby temu albumowi. Nie zachwycił mnie również utwór The
World’s First Ever Monster Truck Front Flip – nie wyróżnia się niczym
konkretnym, przez co, paradoksalnie, odstaje na tle znakomitej reszty, która
zasługuje na wysoką ocenę. Może… cztery gwiazdki na pięć, jak w utworze Four
out of Five? To sprawiedliwy werdykt. Pozostaje mieć nadzieję, że na
kolejny album Arctic Monkeys nie będziemy zmuszeni czekać aż tak długo.
Alex Turner i jego koledzy z
zespołu kazali nam czekać na swoją najnowszą płytę aż pięć lat. Pięć długich,
smutnych lat, umilanych jednakże dźwiękami AM, albumu, który
prawdopodobnie przejdzie do historii muzyki jako jeden z najlepszych tego
dziesięciolecia. Tęsknota fanów za zespołem rosła; rosły też oczekiwania, aż
wreszcie na świat przyszedł album Tranquility Base Hotel & Casino. Czy
Arctic Monkeys nadal brzmią tak dobrze jak pół dekady temu?
Wysokość, na jakiej zawieszono
poprzeczkę dla tej płyty, była zaiste niebagatelna. Po takim poprzedniku jak AM,
szósty studyjny krążek zespołu mógł być tylko lepszy lub zupełnie inny. Arctic
Monkeys prawdopodobnie byli tego świadomi, dlatego też brzmienie Tranquility
Base Hotel & Casino zdecydowanie różni się od ich poprzednich dokonań.
Rozbudowany tytuł tego wydawnictwa nawiązuje do stworzonej w 1969 r. bazy na
księżycu i znakomicie współgra z klimatem płyty. Psychodelicznym, ugruntowanym [KK1] w szalonych latach 60. i 70., wręcz
– kosmicznym.
Chociaż zdarza mi się oceniać
książkę po okładce (edytorskie zboczenie), nigdy nie oceniam płyty po pierwszym
utworze. Regułą jest, że najlepsza piosenka staje się „otwieraczem” i nie
inaczej jest w przypadku Tranquility Base…, jednak skłamałabym, gdybym
stwierdziła, że Star Treatment to jedyny ciekawy utwór na tym albumie.
Jest wręcz przeciwnie – każdy kolejny przykuwa uwagę w inny sposób, czy to
samym brzmieniem, czy tekstami, które – jak zwykle w przypadku twórczości Alexa
Turnera – są niesamowicie naładowane aluzjami, grami słownymi czy zabawnymi
konceptami. Znajdziemy tu między innymi… nawiązanie do prezydenta Trumpa w
złotych kąpielówkach lub efektowną, szalenie poetycką metaforę księżyca jako
kobiecej piersi widzianej z boku. Całość jest błyskotliwa, seksowna, odrobinę
bezczelna, ale i bardzo samoświadoma. Pod tym kątem niewiele się u Arctic
Monkeys zmieniło.
Twoje powieki są ciężkie, a pogoda
jest paskudna, więc zatrzymaj gdzieś samochód, znam dobre miejsce…
Nie zmieniła się również słabość
zespołu do wpadających w ucho riffów i melodii, które sprawiają, że aż chce się
tańczyć. Moim zdecydowanym faworytem jest utwór tytułowy, a zaraz po nim Star
Treatment. Serce skradł mi falset Turnera w Golden Trunks – w
połączeniu z mrocznym riffem całość przypomina dokonania Queen z ich
najwcześniejszych płyt, a to spory komplement.
Arctic Monkeys odeszli na Tranquility
Base… od swoich korzeni; jestem ciekawa, jak zareagowali na to ich
ortodoksyjni fani. Więcej tu z jazzu niż z indie rocka, teksty piosenek są
jeszcze bardziej wysublimowane, formy skomplikowane. Taki kierunek przemian w
brzmieniu zespołu zapowiadał już inny projekt, w którym bierze udział Alex
Turner. Album Everything You’ve Come to Expect supergrupy The Last
Shadow Puppets to brakujące ogniwo w ewolucji między AM a Tranquility
Base… i jeśli ktoś znał tę płytę, najnowszy album Arctic Monkeys nie mógł
być dla niego zaskoczeniem. Podobieństwo widać – moim zdaniem – zwłaszcza w
utworze She Looks Like Fun.
Cztery gwiazdki na pięć, to niebywałe
Chociaż jest to wydawnictwo bardzo
spójne, przemyślane i pod wieloma względami odkrywcze, Tranquility Base… trochę
brakuje do ideału. Jest to bez wątpienia dość krótki album. Chociaż doceniam
oldschoolowy trend zamykania się muzyków w trzech kwadransach (czasie, do
którego ograniczała niegdyś pojemność płyty analogowej), dodatkowe pięć minut na
pewno nie zaszkodziłoby temu albumowi. Nie zachwycił mnie również utwór The
World’s First Ever Monster Truck Front Flip – nie wyróżnia się niczym
konkretnym, przez co, paradoksalnie, odstaje na tle znakomitej reszty, która
zasługuje na wysoką ocenę. Może… cztery gwiazdki na pięć, jak w utworze Four
out of Five? To sprawiedliwy werdykt. Pozostaje mieć nadzieję, że na
kolejny album Arctic Monkeys nie będziemy zmuszeni czekać aż tak długo.
Karolina
Kuś
karolina.kus@vip.onet.pl