Co dwa lata bielski Teatr
Lalek Banialuka organizuje Festiwal Sztuki Lalkarskiej. W tym roku odbyła się już
XXVIII edycja. Jako że kierunek studiów i specjalizacja zobowiązują mnie do
znajomości różnych widowisk kulturowych, wybrałam się na dwa spektakle
prezentowane w ramach Festiwalu. Nie sądziłam, że ta odmiana teatru, kojarzona
przeze mnie do tej pory z dziećmi, może zaczarować i zachwycić do takiego
stopnia.
Spektakl,
o którym chciałabym opowiedzieć, był wystawiany przez portugalską grupę Teatro
de Marionetas do Porto, a konkretnie – trójkę aktorów: Micaelę Soares, Rui
Queiroz de Matosa oraz Vitora Gomesa, którzy przedstawieniem pozbawionym słów
potrafili opowiedzieć historię życia, śmierci i wspomnień bez bólu.
Dziwny chłopiec bez
twarzy
Kitsune,
bo tak brzmi tytuł sztuki autorstwa Júlia Vanzelera, opowiada o dziwnym chłopcu
wędrującym lasem, podziwiającym naturę, a w końcu odwiedzającym pewną starą
kobietę. Dlaczego dziwnym? Ze względu na jego wygląd – nie ma ust, ma za to
„maskę”, która pod koniec przedstawienia okazuje się drzwiami w głowie bohatera.
Pierwsze
sceny spektaklu są całkowicie pozbawione udziału lalek. Grają tylko aktorzy,
przędąc niewidzialną nić, a później już używając namacalnej włóczki w czerwonym
kolorze. W pierwszym momencie pojawienia się głównego bohatera na scenie,
widzimy go bawiącego się i obserwującego białego gołębia, który przewiązany
jest nicią. Moment, w którym aktorka ją przecina, podpowiada, że symbolizowała
życie ptaka i daje widzom pewną wskazówkę, kim są aktorzy. Biorąc pod uwagę
grających, ich liczbę (czyli 3), oraz motyw przecinania nitki, można wysnuć
wniosek, że przypominają mitologiczne Mojry, strzegące każdego z nas – rozcięcie
linii będącej symbolem życia oznacza śmierć. A kim jest sam chłopiec? O tym za
chwilę.
Kitsune
Kolejne
sceny to droga naszego bohatera do domu pewnej kobiety. Chłopiec zostaje przez
nią poczęstowany zupą, a my jako widzowie jesteśmy świadkami retrospekcji –
widzimy kobietę za jej młodych lat w dniu pierwszego spotkania z tajemniczym
chłopcem z ptasim dziobem – być może jej ukochanym? Kobieta kładzie się spać,
główny bohater podchodzi do niej, a nad siwą głową pojawia się biały lis,
dryfujący w powietrzu. I tutaj dopiero mamy nawiązanie do samego tytułu,
ponieważ kitsune to po japońsku nic
innego jak lis.
Te
zwierzęta w kulturze Japonii mają niezwykłe znaczenie – mogą przybierać dobrą postać
(zenko) oraz dziką i złośliwą (yako). Występujący w przedstawieniu lis
zdecydowanie należał do pierwszej grupy, a poznać to możemy głównie po jego
kolorze.
Japońskie
podania przedstawiają historie kitsune,
które przybierały ludzką postać, głównie po to, by strzec ludzi, pomagać im i
chronić, a także by odwdzięczyć się za
jakąś przysługę. Przypuszczalnie kobieta była takim lisem, który dawno temu zmienił
się w człowieka i teraz, pod koniec życia może przerodzić się z powrotem w
zwierzę. Inna interpretacja tej sceny zakłada, że lis jest po prostu
uosobieniem duszy bohaterki, która była dobra i czysta. Wydaje mi się, że ta
druga teoria jest trafniejsza, zwłaszcza że chłopiec zabiera lisa, chowając go
w otworze swojej twarzy, a następnie wypuszcza w lesie. Po tej scenie aktorzy
znowu przeradzają się w prządki, zamykając całość spektaklu klamrą.
Podaj rękę śmierci
Tożsamość
chłopca pod koniec wydaje się dosyć jasna – jest uosobieniem śmierci. Nie jest
to jednak śmierć gwałtowna, smutna, niesprawiedliwa. Kobieta była na nią przygotowana.
Wiedziała, że pewnego dnia odwiedzi ją taki gość, przygotowała się więc na tę
wizytę. Opis zamieszczony na stronie internetowej Festiwalu jest podpowiedzią,
jak należy odczytać to przedstawienie:
„Śmierć
została zapomniana. W zawrotnym tempie każdego dnia, w odejściu od natury –
szczególnie w dużych aglomeracjach – ukrywamy ją. Mimo że jest nieunikniona,
nieustannie bywa odkładana – pozornie. W dużych miastach coraz więcej ludzi
umiera w samotności. Kiedy rozmyślamy o śmierci, nasze myśli nieuchronnie
kierują się ku życiu. Co to znaczy być żywym? Wracamy do dawnego rytuału
odnajdowania i akceptowania śmierci jako naturalnej kolei losu. Nasze
przedstawienie jest pochwałą życia; powrotu do prostoty; zabawy; miłości;
przyjemności odnajdowanych w małych, codziennych obowiązkach; wspominania bez
żalu; spokoju. Ale także zgody na pożegnanie. Spójrz śmierci w oczy, poczęstuj
ją gorącą zupą i podaj jej rękę”.
Wydaje
mi się, że nawet bez tego opisu morał był jasno przedstawiony.
Kukiełki z duszą
Jednak
tym, co szczególnie mnie zachwyciło w tym spektaklu, był aspekt wizualny – osobliwe
lalki, niesamowity pogląd na to, jak może wyglądać śmierć, a także to, jak
grali sami aktorzy. Byli jednością z kukiełkami. Posługiwali się nie tylko
ruchem, ale także mimiką. Patrząc na ich twarze wyobrażaliśmy sobie, że to
lalki okazują emocję. Mimo, że nie było iluzji braku czynnika ludzkiego, a wręcz
mieliśmy do czynienia z deziluzją, czuło się, że to właśnie lalki są żywe, że
to w nie na ten moment wstąpiła dusza użyczona im przez zespół teatralny.
Kitsune
jest połączeniem wielu kultur – od Grecji, przez Japonię czy Portugalię, aż do
uniwersalnej prawdy o przemijalności życia. Śmierć jest trudnym tematem dla
wielu z nas. Może jednak takie podejście do niej jest właściwe? Jako do gościa,
który zawsze jest zapowiedziany, ale nigdy nie wiadomo na którą godzinę. Jako
do kogoś, kogo każdy z nas się spodziewa, szczególnie w latach starości. Żyjmy
więc tak, aby w momencie, gdy zapuka do naszych drzwi, mieć co wspominać, by towarzyszące
nam myśli mogły być przepełnione ciepłem, a nie trwogą. A później pozwólmy
odprowadzić się tam, gdzie wszystko się zaczęło i gdzie się skończy. Gdzie?
Dowiemy się w odpowiednim momencie.
Tych,
którzy chcieliby zobaczyć chociaż namiastkę tego przedstawienia, odsyłam do
YouTube, gdzie można zobaczyć dziesięciominutowy skrót:
Zdjęcia: archiwum Teatru Lalek Banialuka, fot. Iwona Wilczek
Marta
Szybiak
martamszybiak@gmail.com
Źródła:
1. A.
Krochmal: Kitsune – japońskie lisy, (http://japonia-online.pl/article/399);
2. http://www.festiwal2018.banialuka.pl/kitsune.