Światła
powoli zaczęły gasnąć, a w powietrzu można było wyczuć napięcie. Po chwili
ciszy dało się słyszeć pierwsze krzyki fanów. Na scenę wyszło
najbardziej wyczekiwane trio tego wieczoru: Matt Bellamy, Dominic Howard i
Chris Wolstenholme. Jednak ja nie stoję wśród tłumu na płycie ani nie jestem na
trybunach... siedzę w wygodnym fotelu w kinie i czekam na początek koncertu z
2016 roku.
Muse
– bo tak nazywa się zespół – został założony w 1994 roku przez wspomniane
wcześniej trio. Chłopcy znani są ze swoich rockowych brzmień, jednak od kilku
albumów eksperymentują, czego efektem jest ich szósta płyta The 2nd Law, w której słyszymy dubstep,
new prog oraz electronice. Ale to nie o niej teraz mowa.
Siódmy krążek
Drones,
czyli ich siódmy album, miał swoją premierę w 2015 roku. Wokalista oraz
frontman zespołu Matt Bellamy jeszcze przed wydaniem płyty twierdził, że jest
to ich najlepszy krążek. Wracają w nim do dźwięków z początków kariery, bez
elektronicznych dodatków i sampli. Co było inspiracją do powstania płyty? Jak
sama nazwa wskazuje – drony i to, do czego mogą doprowadzić i już doprowadzają.
Na www.independent.co.uk możemy przeczytać wypowiedź Bellamy’ego na ten temat:
„Myślę, że dzięki nowoczesnej technologii, a w szczególności
dzięki dronom można naprawdę robić przerażające rzeczy przez pilota, z dużej odległości,
bez odczuwania jakichkolwiek konsekwencji... lub nawet bez poczucia odpowiedzialności”.
Album jest „metaforą tego, jak traci się empatię”.
Killed
by drones
To pierwsze słowa jakie
słyszymy z głośników, będące tytułową dwunastą piosenką albumu. W górze latają
dziwne świecące kule z embrionami w środku. Sakralne brzmienie utworu, głos
Matta i unoszące się w powietrzu kule wprowadzają wszystkich w hipnozę, z
której wybudzają pierwsze dźwięki Psycho.
Wszyscy zaczynają wtórować wokaliście, krzycząc „I'm gonna make you a
fucking psycho!”. Nad głowami pojawiają się olbrzymie drony.
Drony
Koncerty Muse to
spektakl, widowisko. Cechą charakterystyczną dla trasy koncertowej szóstej
płyty były wielkie przemieszczające się i układające się w figury ekrany.
Natomiast podczas ostatniej trasy, jak można się domyślić, były to drony. I to
nie byle jakie. Stworzone na wzór drona Reapera, latały nad głowami fanów i
nagrywały całe widowisko, które ja miałam okazję obejrzeć 12 lipca w
Multikinie. Ponadto z sufitu były wysuwane wielkie ekrany pokazujące dłonie
ciągnące za sznurki. Scena, na której znajdowali się muzycy, obracała się wokół
własnej osi, także byli oni widoczni dla fanów ze wszystkich stron. Oczywiście,
jeśli to wszystko połączyć z muzyką, grą świateł i energią przekazywaną przez
muzyków, wychodzi nam prawdziwy spektakl.
Spłoniesz
w piekle
Dla mnie był to
najlepszy moment całego koncertu. Na chwilę przygasły światła, emocje nieco
opadły i wtedy rozległ się elektroniczny początek piosenki Take a Bow z czwartej płyty zatytułowanej Black Holes and Revelations. Przez wielu fanów uważana za
najbardziej niedocenianą piosenkę płyty, mnie zachwyciła prostym acz dobitnym
tekstem. Utwór skierowany jest do największych liderów świata i oskarża ich o
zniszczenie i śmierć, jakie przynoszą swoim poddanym w imię własnych ideałów.
Podczas koncertu wywołała dreszcze na całym ciele i sprawiła, że jeszcze przez
wiele godzin słyszałam słowa „You'll burn in hell for your sins” śpiewane
niepokojąco spokojnym, acz natarczywym głosem Matta Bellamy’ego.
Nikt
nie weźmie mnie żywcem!
Przeminęły takie
piosenki jak energiczne Supermassive
Black Hole, wzruszające Aftermath czy
pobudzające Mercy. Koniec koncertu
nieubłagalnie się zbliżał, lecz Muse do samego końca trzymało całe napięcie i
energię, by wszystkie emocje wypuścić w finałowej piosence Knights of Cydonia. Chris Wolstenholme zaczął grać Man with Harmonica na harmonijce. Dom Howard wygrywał tętent kopyt na
perkusji i wszyscy razem, jednych tchem i skacząc w tym samym rytmie, jakby
byli jednym ciałem, zaczęli krzyczeć razem z Mattem: „No one's gonna take me
alive! The time has
come to make things right! You and I must fight for our rights! You
and I must fight to survive!”. Wszyscy, bez żadnych podziałów, złączeni muzyką.
Taką magię przekazuje Muse.
Te wszystkie emocje
wyniosłam z trwającego 1,5 godziny filmu stworzonego z koncertów odbywających
się na przełomie 2015/2016 roku. Wrażenie było wręcz niesamowite – czułam się
jedną z osób skaczących w tłumie, chociaż siedziałam w fotelu kinowym.
Przywróciło mi to wszystkie wspomnienia z 2012 roku, kiedy miałam okazję być na
ich pierwszym niefestiwalowym koncercie w Polsce w Łodzi. Oby częściej
przyjeżdżali do Polski na koncerty stadionowe, bo warto zobaczyć, poczuć i
zakochać się od nowa.
Marcelina Michaj
marcelina.michaj@gmail.com
Źródła:
1.www.antyradio.pl/Muzyka/Rock-News/Matt-Bellamy-Drones-najlepsza-plyta-Muse-2744,
2.www.independent.co.uk/arts-entertainment/music/news/muse-frontman-matt-bellamy-on-drones-a-modern-metaphor-for-what-it-is-to-lose-empathy-10131985.
Zdjęcie:
www.gdansk.naszemiasto.pl