Przejdź do głównej zawartości

Co nam zostało z opery? – o albumach koncepcyjnych




W XXI wieku wszystko dąży do miniaturyzacji i uproszczenia. W niektórych aspektach techniki jest to pożądane, ale już teraz możemy zaobserwować, jak ten nurt dotyka gałęzi kultury. Przeciętny odbiorca nie ma już czasu na wyjście do teatru czy nawet kina. Słucha tego, co wtłaczają w niego agencje reklamowe i największe stacje radiowe. Jest otoczony przez powtarzalne twory kultury masowej, a wartościowe formaty sztuki muzycznej odchodzą w niepamięć. Na szczęście nie jest tak do końca, a poniższe parę słów może pomóc w obronie tej tezy.

Kiedy sale teatralne nie cieszą się już takim zainteresowaniem jak w czasach swojej świetności, wielu może zastanawiać się, gdzie szukać prawdziwie dobrych kompozycji. Według mnie najlepiej  w domowym zaciszu i w postaci albumów koncepcyjnych.

Opera i co dalej
Piękna muzyka, piękna historia, piękna atmosfera. Tak można by w kilku słowach opisać ten wytwór kultury. Dla tych, którzy nie orientują się zbyt dobrze w temacie, opera to widowisko zawierające w sobie tekst zwany librettem oraz część muzyczną, która rangą równa się opowiadanej historii. Muzyka odgrywana jest na żywo przez orkiestrę nierzadko wspomaganą przez chór, a wszystko zwieńcza śpiew aktorów. Tradycja sztuk operowych sięga jednak okolic XVII wieku i nie dziwi fakt, iż nie jest już tak popularną formą spędzania wolnego czasu jak kiedyś. Przede wszystkim jednak to forma mniej przystępna dla widza, lecz bywają odstępstwa od tej reguły. Przykładem jest między innymi operetka, lekki humorystyczny utwór zbudowany na szkielecie konstrukcyjnym opery. Nadal jednak nie odpowiada to dzisiejszemu widzowi przyzwyczajonemu do zupełnie innych rozrywek. Zdarzają się chętni koneserzy sztuki, którzy uwielbiają archaiczne już formaty dramatyczne, ale na szczęście tzw. kultura wysoka nie ma się jeszcze aż tak źle. Historia w swoich dziejach ukazała nam także gatunek, który dawał szansę kontaktu ze sztuką na wysokim poziomie, a przy tym był na tyle lekki i zabawny, że nie tylko utrzymał widza przez cały czas spektaklu, ale sprawił, że ludzie wychodzili zachwyceni i nie mogli doczekać się kolejnej wizyty. Mowa tu o musicalu, gatunku, który nie wywodzi się bezpośrednio z opery, ale pod względem zainteresowania publiczności, jako kolejny twór kulturowy, może być uznawany za naturalną jej kontynuację. Do lat 70. teatr muzyczny miał się naprawdę bardzo dobrze. Widzów przybywało i każdy chciał zobaczyć nowe przedstawienie. Jednak świat gna naprzód i nie ma czasu na „starodawne” konwenanse teatralne. Tak też rolę teatrów w życiu publicznym zaczęły przejmować kina. A ponieważ film nie wymaga aż tyle uwagi od odbiorcy, naturalnym było wyparcie musicalu. Jednak film odebrał ludziom pewną cząstkę przyjemności. Mianowicie przedstawienia w teatrze, o których mowa, zawsze miały w sobie mniej lub bardziej ciekawą historię i takąż muzykę. Film natomiast skupiał się w większej mierze na akcji i dialogu. Dzisiaj jest nieco inaczej, twórcy przykładają o wiele większą wagę do wszystkich aspektów produkcji, jednak nawet wybitne ścieżki dźwiękowe z filmów są kompozycjami w większości instrumentalnymi, co stanowi jedynie połowę tego, co dawał na przykład musical. Z kolei na drugim biegunie sztuki powstawało w tym czasie coś zupełnie nowego. Forma, która z jednej strony daje wymagającemu odbiorcy maksimum doznań, a z drugiej nie przytłacza widza. Nie jest to powrót do klasycznego modelu operowego, ale posłużyło to tylko na plus, ponieważ przez łatwość w przyswojeniu nikt nie zarzuci twórcom braku postępowości, a wręcz przeciwnie. Mowa tutaj o muzycznych albumach koncepcyjnych.

Powiew świeżości
O powiązanej warstwie lirycznej jako pierwszy zaczął myśleć Frank Sinatra. Nie wyobrażał sobie on bowiem sytuacji, w której wchodzi do studia tylko w celu nagrania piosenki. Dla Sinatry każdy numer musiał tworzyć jedną całość na danym albumie, miał on opowiadać odbiorcy pewną historię. Jego celem było uzyskanie imitacji muzycznej komedii lub nawet opery. Następnie przyszedł czas na twórców rockowych, między innymi grupy takie jak The Doors czy The Beatles. Były to nadal jednak początki nowego formatu, które zaprowadzić miały odbiorców w końcu do roku 1973, a konkretnie do pierwszego dnia marca. Właśnie wtedy miała mieć miejsce premiera albumu The Dark Side of the Moon grupy Pink Floyd. Nie jest to z pewnością pierwszy projekt tego typu w historii, lecz na pewno jeden z najbardziej znanych albumów muzycznych w ogóle. A kiedy parę lat później przyszła kolej na The Wall tej samej grupy, możemy już mówić o kompozycji niebanalnej, zawierającej elementy symfoniczne oraz bardzo rozbudowaną stronę liryczną. Patrząc typowo od strony technicznej, można stwierdzić, że wiele dzieł, również to, posiada części doskonale znane z form poprzednich, mianowicie utwór otwierający nierzadko o charakterze instrumentalnej uwertury lub introdukcji. Dalej pojawia się często temat główny, powtarzany i modyfikowany wraz z przebiegiem akcji, co nazywamy repryzą. Podczas całej kompozycji można obserwować także wzrastające i opadające napięcie, które zawsze prowadzi do efektownego punktu kulminacyjnego, po którym często mamy możliwość wysłuchania tzw. outra zamykającego całe dzieło. Jednak wszystkie te elementy, niekiedy zbyt skomplikowane w porównaniu z najnowszym hitem lata, są w stanie przyciągnąć uwagę odbiorcy. Oczywiście nie dorównują popowym hitom, lecz nadrabiają jakością i zawartością merytoryczną, a wszystko to można mieć w każdej chwili za wciśnięciem przycisku odtwarzania. Dzięki możliwości słuchania na żądanie odbiorcę ogranicza tylko jego własny wybór.

Dla każdego coś dobrego
Jak już wspomniałem, początek albumom koncepcyjnym dał między innymi Frank Sinatra, który reprezentuje nurt popularny w muzyce, potem The Doors, którzy w czasie swojego rozkwitu mieli przyjemność tworzyć w gatunku mainstreamowym, znanym dzisiaj jako klasyczny rock. Podobnie było w przypadku, kiedy Alice Cooper wydał Welcome to My Nightmare. W 1975 roku mocne brzmienie cieszyło się popularnością jak nigdy później, a fani zachwycali się jego, niczym wyjętą z horroru, opowieścią o Czarnej Wdowie, która przejmowała kontrolę nie tylko nad życiem, ale i myślami śmiertelnika. Po latach rock i metal zeszły jednak do „podziemia”, ale nie był to koniec wspaniałego zjawiska, jakim są albumy koncepcyjne, wręcz przeciwnie. Początek przełomu nastał w roku 2002, kiedy to fińska grupa Nightwish wydała album Century Child, pierwszy w ich dorobku przejawiający elementy zwartej formy lirycznej. I tak po wielu latach pracy i zmian w składzie możemy cieszyć uszy takimi arcydziełami jak Imaginaerum czy Endless Forms Most Beautiful. W przypadku pierwszego, wspomnianego przeze mnie albumu mamy do czynienia z filozoficzną opowieścią wspieraną przez elementy symfoniczne, chóralne, a wszystko zabarwione jest skandynawskim podejściem do ciężkiego brzmienia. Na dowód tego, iż nie obcujemy tylko i wyłącznie z „nową płytą”, zespół postanowił przyczynić się do powstania filmu o tym samym tytule. Jest on oparty na ich muzyce oraz opowieści autorstwa Tuomasa Holopainena, założyciela grupy. Drugi przytoczony przeze mnie album, jak na razie ostatni w dorobku, opowiada historię opartą na badaniach i pracach Charlesa Darwina. Kompozycje te pretendują do czegoś więcej niż tylko muzyki wpadającej w ucho. Jest w nich jednak to coś, co pozwala przetrwać w tak zabieganym XXI wieku.

Forma idealna
Nie ma za dużo argumentów w obronie mainstreamowych hitów. Zdarzają się utwory wartościowe, ale zdecydowana większość składa się z powtarzających się w nieskończoność fraz oraz interwałów, tzw. millennial whoop, znanych np. z czołówki kreskówki DuckTales uznawanej przez niektórych za najbardziej wpadającą w ucho melodię w historii. Następnie taką piosenkę puszcza się w popularnych stacjach radiowych praktycznie dzień i noc, aż spodoba się ona wszystkim przez zasadę przyzwyczajenia do często słyszanych rytmów. Jest jednak nadzieja dla naprawdę wartościowych kompozycji. Właśnie dzięki spoglądaniu na dawne wzorce i adaptowaniu ich do naszych realiów, możliwe jest zachowanie ciągłości kulturowej na przestrzeni wieków. Album koncepcyjny jest wytworem o tyle też ciekawym, że wywodzi się z czasów, kiedy odtworzenie każdego utworu z różnych zakamarków świata nie stanowi już problemu. Nie ma więc znaczenia, czy chcemy udać się w pełną podróż z twórcami i kontemplować dźwięki od początku do końca trwania płyty, czy wystarczy nam nasz ulubiony jej fragment. Możemy zakupić nawet pojedynczy utwór w sieci i słuchać go aż do znudzenia. Dla porównania w XIX wieku odpowiednikiem było wyjście z opery po umiłowanej przez nas części przedstawienia, a więc jak widać wygoda jest dzisiaj o wiele większa.

Kamil Ratajczyk

kamil.ratajczyk@onet.pl


Źródła:
J. Kenrick: What is o musical? (www.musicals101.com);
NerdSync: Why the DUCKTALES Theme Song is Stuck in Your Head Right Now (www.youtube.com/watch?v=2lQVG7Gf7I4);
W. Friedwald: Sinatra! the song is you.

Zdjęcie: Aleksandra Olszówka

Popularne posty z tego bloga

Jakże łatwo wpaść w hedonistyczny młyn

Dzisiejszy świat pędzi z dnia na dzień coraz bardziej, a my nie potrafimy zatrzymać tego procesu. Gonimy za realizacją coraz wyżej stawianych poprzeczek, chcąc spełnić swoje wymagania lub te, które zostały narzucone nam przez najbliższe otoczenie. Pniemy się po drabinie osiągnięć, która przecież nie ma końca. Czasem warto zadać sobie pytanie, ile to wszystko jest tak naprawdę warte? Praca zajmuje nam mnóstwo czasu. W końcu jest źródłem dochodu, ale także drogą do realizacji marzeń czy pogłębiania relacji międzyludzkich. Czy istnieje złoty środek, który pozwoli nam się w niej realizować, a jednocześnie nie zaniedbywać innych ważnych aspektów naszego życia? Znaczenie wykształcenia i pracy w życiu młodych dorosłych Zainteresowana tematem znaczenia pracy w życiu młodych mieszkańców naszego kraju przeprowadziłam ankietę dla ludzi w przedziale wiekowym 18–35 lat. Wzięło w niej udział 80 osób, z czego najchętniej wypełniali ją 20– oraz 21–latkowie (42,5%). Jeśli chodzi o wy...

Obejrzyjmy Aspergera

W wielu znanych produkcjach filmowych i telewizyjnych występuje charakterystyczny bohater – niechętny kontaktom towarzyskim, zachowujący się rutynowo, ale i mający genialny umysł. Aby stworzyć intrygującego bohatera, reżyserzy wybierają cechy przypisane chorobie, która zwie się zespołem Aspergera. Zespół Aspergera nazywany jest najłagodniejszą odmianą autyzmu. To zaburzenie rozwoju o podłożu neurologicznym, którego przyczyny jeszcze nie są w pełni znane, jednak może być ich wiele. Osoby cierpiące na tę chorobę znajdują się w normie intelektualnej, choć zazwyczaj są też dodatkowo utalentowane. Zespół Aspergera mają częściej mężczyźni niż kobiety, i zobaczymy również tę zależność w wymienionych niżej produkcjach. Wielu bohaterów w filmach czy serialach ma jedynie cechy podobne do Aspergera, choć zdarzają się również zdiagnozowani aspergerowcy. Pomaga to w kreacji postaci, która swoją osobą zainteresuje publiczność. W artykule przytoczę jedynie cechy bohaterów, które wiążą się z ...

Elvis – największa rewolucja kulturalna XX wieku

Każdy o nim słyszał i każdy kojarzy jego wizerunek – niezależnie od tego, czy chodzi o naszych dziadków, rodziców czy młodsze pokolenia. Legenda, marka, rewolucja, a przede wszystkim człowiek, który podbił i zmienił na zawsze kulturę całego świata.   Artyści tworzą coś, co nawet po ich śmierci doskonale funkcjonuje i dzięki temu zapisują się na stałe w ludzkiej podświadomości. Nieśmiertelność może dać muzyka, obrazy, wynalazek. Tymczasem w tym konkretnym przypadku mówi się: „Elvis wiecznie żywy”. Nie tylko jego muzyka – rock and roll, nie tylko strój czy taniec. To stwierdzenie wskazuje, że Elvis Presley nie jest symbolem jednej, konkretnej dziedziny. Wystarczy się rozejrzeć – znajdziemy go niemal wszędzie. Jego podobizny znajdują się na koszulkach, kubeczkach, plakatach, muzykę można usłyszeć w najróżniejszych miejscach, a nawiązania do stylu występowania na scenie dostrzec w wielu filmach. Na świecie można się spotkać z tysiącami jego naśladowców – podczas...