Kiedyś to było…
Nienawidziłam porannego budzika. Dopiero się położyłam, a znowu trzeba było wstawać na studia, wymyślić, w co się ubrać, pomalować się z prędkością światła i jeszcze szybciej biec na autobus. Kanapki dojadałam w akompaniamencie disco-polo lecącego z kabiny kierowcy. Komunikacja miejska regularnie dostarczała wrażeń w postaci „zdążę na zajęcia czy dostanę nieobecność?”. Zazwyczaj udawało się dotrzeć na czas. Potem ćwiczenia, wykłady, przerwy, okienka. Czas niby się dłużył, a tak naprawdę pędził jak szalony. Długie godziny spędzone z przyjaciółmi na narzekaniu, jak to jest źle, jak się jest niewyspanym, i w ogóle „ten wykład to taki nudny był”. Potem czekanie na jak zwykle spóźniony autobus i powrót do domu zapchaną komunikacją miejską, w złym nastroju, bo zabrakło miejsca siedzącego. Nauka do późna, nieprzespana noc. Znowu wczesna pobudka w bury, styczniowy poranek z myślą „gorzej już być nie może”. Oj, jak bardzo się myliłam.
To wszystko, na co składała się codzienność
„Chciałbym znowu jeździć ZTM-em” śpiewa Taco Hemingway w swoim utworze. Dawniej zastanawiałam się, jak można tęsknić za jazdą komunikacją miejską. Jak widać, można. Bo dziś tęsknie za wszystkim, co kiedyś posiadało przydomek „jak zwykle”. Za obserwowaniem nieskrywanych pod maskami twarzy ludzi. Za patrzeniem przez szybę autobusu na zatłoczone chodniki śląskich miast, na kamienice i budynki tętniące życiem. Za „cześć” spotkanych na schodach przed uczelnią znajomych i za uśmiechem na widok przyjaciół. Za wspólnym dzieleniem się problemami, porażkami, ale i sukcesami. Za nieobecnością w słowniku takiego wyrażenia, jak „dystans społeczny” czy lockdown. Za przechadzkami po ulicach Katowic i oglądaniem mieniącego się kolorowymi światłami Spodka po zmroku. Za tym, że było „jak zwykle”. Za normalnością.
Normalność wtedy, normalność dzisiaj
Codzienność, zwyczajność, normalność – dawniej te słowa kojarzyły mi się raczej negatywnie. Były przeciwieństwem przyjemności, jakiegoś wyjątkowego wydarzenia. Oznaczały powrót do obowiązków, żmudnych czynności. Trzeba było je tylko jakoś przetrwać, do ich następnego przeciwieństwa. Z całą pewnością nikt w sylwestra w 2019 roku nie życzył sobie „powrotu do normalności”. W tegorocznym okresie świąt takie życzenia dochodziły do nas z każdego medium. Dziś „normalność” urosła do rangi czegoś upragnionego, czegoś, co wspomina się z utęsknieniem. Przestała być nudną, szarą rzeczywistością. Natomiast słowo „normalka”, zgodnie ze słownikiem PWN, używane jest (albo raczej było) w kontekście nietypowego zachowania, sytuacji, która, choć niewłaściwa, irytująca, jest powszechnie tolerowana. Kiedy dziś używa się tego wyrazu? Czy używa się go w odniesieniu do tego, co w dobie pandemii stało się „normalką”? Wystarczył zaledwie niecały rok, by tak szalone czasy, które wcześniej nawet nikomu się nie śniły, stały się „naszą nową rzeczywistością”.
Kiedy jest „zawsze”?
Ostatnio zastanowiłam się nad znaczeniem, w jakim jest przeze mnie używane słowo „zawsze”. Bo wciąż używam go w odniesieniu do tego, co było przed pandemią. „Zawsze gubię długopisy”, „zawsze uśmiecham się do sprzedawczyni w sklepie”. Udaję w ten sposób, że obecny stan jest tylko przejściowy, za chwilę minie i znowu będzie „jak zawsze”. Czasy przed pandemią stają się już jednak coraz odleglejszą przeszłością. Chyba powoli muszę zaakceptować tę „nową normalność”, a okres przed koronawirusem traktować jako ten, który minął, nie ten, który zaraz wróci. Być może nastąpi to dopiero za kilka lat albo wcale. Ale jeśli się to wydarzy, wtedy my będziemy już inni.
Kiedyś będzie lepiej
Jeżeli kiedyś uda nam się wrócić do poprzedniego stanu, to czy docenimy tę „normalność”? Człowiek niestety nie uczy się na błędach. Jednak każdego dnia obiecuje sobie, że kiedy wróci ta „stara rzeczywistość”, jeśli wróci, to będzie się korzystać z życia z całych sił – tak, jakby kolejna pandemia miała wybuchnąć następnego dnia.
Barbara Węglarska
barbara.weglarska13@gmail.com
Źródła:
Słownik języka polskiego PWN: hasło „normalka” (sjp.pwn.pl/sjp/normalka;2490855.html).